SportoweBeskidy.pl: Sobotni mecz przeciwko zespołowi z Bestwiny był dla pana szczególny. Okazały jubileusz można uznać za udany?

Artur Bieroński:
Myślę, że był przynajmniej dobry, bo zdobyliśmy punkt z trudnym przeciwnikiem. Co istotne dla mnie jako trenera, wcale nie będąc gorszym zespołem. Przy stworzonych okazjach mogliśmy równie dobrze wygrać. Fajnie dla mnie osobiście, że jubileusz przypadł na mecz derbowy, w dodatku rozegrany z obecnymi na trybunach kibicami.

SportoweBeskidy.pl: Nie da się jednak ukryć, że również w tym sezonie Pasjonat Dankowice w grze o awans do IV ligi śląskiej niespecjalnie się liczy...

A.B.:
Różnie można na to patrzeć. Ktoś pamiętający Pasjonata z czasów IV-ligowych mógłby narzekać, że obecnie jest tak, a nie inaczej. Każdy ma takie ambicje, że chciałoby się spróbować gry wyżej. Faktem, któremu przeczyć trudno jest, że rzeczywiście trochę się w tej „okręgówce” zasiedzieliśmy. Blisko awansu byliśmy 3 lata temu. Pamiętam, że nieco z przypadku mecz z Beskidem Skoczów mógł dać nam tytuł, ale przegraliśmy u siebie 1:3. Graliśmy niezłą piłkę, mieliśmy dobry skład, ale nie udało się.

SportoweBeskidy.pl: Trudno też oprzeć się wrażeniu, że do ewentualnego awansu raczej wam się nie pali.

A.B.:
Z pytaniami o ambicje Pasjonata stykamy się właściwie z każdym sezonem. Cóż, nie ma się co oszukiwać. Prezesi bardzo dobrze wspominają czasy IV ligi, czy ten jeden w III lidze, ale doskonale zdajemy sobie sprawę, jakie są realia organizacyjne. Żeby grać wyżej trzeba lepiej „stać” pod względem finansowym. To największy problem w Dankowicach. Nie ma już dziś tylu sponsorów co kiedyś, stąd niekoniecznie widać nastawienie na grę o awans, co też nie oznacza, że zespół gdzieś odpuszcza.

SportoweBeskidy.pl: Z Pasjonatem jest pan związany nieprzerwanie od 2003 roku jako zawodnik, później także trener. To mariaż rzadko spotykany na jakimkolwiek poziomie rozgrywkowym. Jak zakotwiczył pan w Dankowicach?

A.B.:
Latem 2003 roku przeniosłem się do Pasjonata z Walcowni Czechowice-Dziedzice. Oba kluby występowały wówczas w IV lidze, więc ciężko mówić w tym przypadku o czymś w rodzaju sportowego awansu. Podstawowym aspektem tych przenosin była praca zawodowa u działającego w zarządzie klubu Jana Sadloka. Pamiętam doskonale zresztą, że pierwszym naszym rywalem w nowym sezonie był właśnie zespół z Czechowic, to starcie przeciwko byłym kolegom okazało się ciekawym doświadczeniem.
 



SportoweBeskidy.pl: A rola trenera Pasjonata?

A.B.:
Propozycja od prezesów padła w 2007 roku po spadku do ligi okręgowej. Wcześniej funkcjonowałem już jednak jako asystent szkoleniowca Ryszarda Kłuska. „Trenerka” przypadła mi do gustu, tym bardziej, że wspólnymi siłami z bratem Tomaszem odpowiadaliśmy za wyniki i grę Pasjonata. Później była też przerwa w pełnieniu obowiązków trenera, pozostałem wtedy zawodnikiem w klubie z Dankowic. W 2013 r. powtórnie powierzono mi prowadzenie drużyny – tym razem samodzielnie. Od tego czasu kontynuujemy współpracę, choć wiadomo, jak to jest w pracy trenerskiej. Była chwila zwątpienia i myśli o rezygnacji. Po rozmowach z zarządem jednak podtrzymywaliśmy wolę dalszych działań. I chyba ciągle dobrze się rozumiemy, skoro tu jestem, a i ze mną jakoś wytrzymują (śmiech).

SportoweBeskidy.pl: Nie tak więc źle w tym Pasjonacie, jak co po niektórzy mówią?

A.B.:
Na to wygląda. Zastanawiałem się nie tak dawno, jak to jest, że niektóre kluby szybko po porażkach zmieniają trenerów, a w Dankowicach nie ma takich nerwowych ruchów. Duża w tym rola zarządu na czele z prezesem Andrzejem Sadlokiem i wiceprezesem Tadeuszem Stawowczykiem. Współpracuję z nimi 18 lat i nigdy nie było takiej sytuacji, aby się zwyczajnie po ludzku nie dogadywać. Nawet, gdy przegrywaliśmy 0:7, bo i takie mecze się zdarzały, prezes Sadlok wchodził do szatni i dziękował zespołowi za walkę, zaangażowanie, mobilizując, że trzeba się otrząsnąć, bo w piłce nie zawsze się wygrywa.

SportoweBeskidy.pl: Propozycje z innych klubów w czasie trwającej pracy w Dankowicach były?

A.B.:
Były, ale z niższych lig. Od razu jednak podziękowałem, bo wiązałoby się to też pewnie ze zmianami zawodowymi. Może przyjdzie czas, aby poprowadzić jakiś zespół wyżej, póki jednak gram i zdrowie na to pozwala, to na zmiany się nie zanosi.

SportoweBeskidy.pl: Jubileusz to zawsze okazja do wspomnień – a zatem najmilsze momenty w Pasjonacie?

A.B.:
Strzelane gole! Są takie mecze, które szczególnie w pamięć mi zapadły. W Cięcinie przegrywaliśmy 0:1 jeszcze około 80. minuty i zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale zakończyłem mecz z hat-trickiem. Drugie to spotkanie z Sokołem Zabrzeg u siebie, gdy przegrywaliśmy 0:3, by zremisować po tym, jak 2-krotnie trafiłem do siatki.

SportoweBeskidy.pl: A te z odmiennymi emocjami?

A.B.:
Niemiły był spadek z IV ligi do „okręgówki”, ale mieliśmy wtedy mnóstwo młodzieży w składzie i scenariusz taki był w jakimś sensie do przewidzenia. Osobiście wspominam również IV-ligowy mecz z Polonią Marklowice. Przy jednym z rzutów rożnych Mirek Staniek grający w drużynie przeciwnej odwrócił się i „wypłacił” mi prosto w twarz. Zupełnie nie wiem dlaczego. Nigdy się tego nie dowiedziałem.

SportoweBeskidy.pl: To na sam koniec – skoro nie Pasjonat, to kto awansuje w obecnym sezonie do IV ligi?

A.B.:
Trudno powiedzieć. Z każdym trenerem staram się zamienić przy okazji naszych meczów ligowych kilka zdań i co szczególnie zwraca moją uwagę to fakt, że... nikt za bardzo awansować nie chce. A realnie oceniając potencjał sportowy? To odpowiem, że LKS Bestwina lub MKS Lędziny.