SportoweBeskidy.pl: To scenariusz jednak często spotykany, że drużyna po uzyskaniu awansu, już w wyższej lidze wygrywać przestaje. Stał się więc trener trochę ofiarą własnego sukcesu.

Bartosz Woźniak:
Takie głosy dochodzą z zewnątrz i w jakimś sensie można powiedzieć, że jest to zgodne z faktami. Skoro padł wątek awansu i gry w IV lidze, to nie mogę nie zacząć od tego, że odczuwam ogromny żal z powodu tak późnego zakończenia sezonu poprzedniego w naszej „okręgówce”. Miało to miejsce 11 lipca, a już nieco ponad tydzień później spotkaliśmy się na pierwszym treningu przygotowującym do IV ligi. Mieliśmy bardzo, ale to bardzo mało czasu, aby cokolwiek zrobić, tym bardziej, że skład drużyny uległ jednak zmianie. Zaliczyliśmy klasyczny falstart i stąd moja decyzja.

SportoweBeskidy.pl: Nie była ona jednak nieco przedwczesna?

B.W.:
To przemyślana decyzja. Nie ukrywam, że bardzo mi zależy na dobru Górala i drużyny, którą stworzyliśmy wspólnym wysiłkiem. Liczę, że zadziała w tym przypadku efekt „nowej miotły”, co również miało istotny wpływ na moją decyzję. Dodam, że nie była ona łatwa.

SportoweBeskidy.pl: Kiedy – kolokwialnie rzecz ujmując – miarka się przebrała?

B.W.:
Po domowym meczu z „dwójką” Podbeskidzia, w którym zagraliśmy wyjątkowo słabo, gdy miałem ogromną nadzieję na przełamanie. To był w jakimś sensie przełomowy moment. Ciężko było znaleźć jakikolwiek pozytyw wynikający z tego, co zaprezentowaliśmy. Uznałem, że bez nowego impulsu Góral do przodu nie pójdzie.
 



SportoweBeskidy.pl: A nie jest tak, że IV-ligowy poziom to dla Górala w obecnej sytuacji progi zbyt wysokie?

B.W.:
Patrząc na potencjał czysto piłkarski nie zaliczaliśmy się do grona faworytów w „okręgówce”. Realnie oceniając inne drużyny w porównaniu do naszej powinniśmy zająć 4-5. miejsce w lidze. Awans osiągnęliśmy ciężką pracą na treningach. Swoje robili zawodnicy doświadczeni z kapitanem Mateuszem Biegunem na czele. Do tego młodzież, obecna u nas dzięki wsparciu ze strony Żywieckiej Akademii Piłki Nożnej i pana Piotra Tymińskiego, szybko się wkomponowała w zespół i czyniła znaczące postępy. Nasza gra z konkretnymi założeniami taktycznymi zaczęła fajnie funkcjonować i na koniec sezonu sprawiliśmy niespodziankę. Bo trzeba sobie też jasno powiedzieć, że na awans klub przygotowany nie był.

SportoweBeskidy.pl: Potwierdza się więc zasłyszana opinia, że najbardziej z awansu ucieszyli się kibice.

B.W.:
To nie jest tak, że tego awansu nie chcieliśmy, bo przecież gra się właśnie po to, aby wygrywać. Ale zostaliśmy postawieni w sytuacji, w której w bardzo krótkim czasie musieliśmy podnieść poziom pod względem organizacyjnym i sportowym. Nie przekreślałbym Górala zbyt wcześnie. Feta zorganizowana na rynku w Żywcu z okazji awansu była rewelacyjna, potwierdzając ogromne zapotrzebowanie na IV ligę w mieście. Ta spontaniczna radość dodała nam na pewno energii.

SportoweBeskidy.pl: Wspomniał pan o potencjale piłkarskim, który jest taki, a nie inny. Na czym opierać optymizm w rywalizacji o utrzymanie, która niechybnie Górala czeka?

B.W.:
Ta drużyna potrzebuje przede wszystkim jednego – czasu. Było go nad wyraz mało na wkomponowanie w skład nowych piłkarzy, jacy latem do Górala przyszli. Rozegraliśmy niewiele sparingów, co nie pozwoliło na dokonanie potrzebnych korekt w ustawieniu. Traciliśmy gole i punkty w łatwy sposób, czego z całą pewnością uniknęlibyśmy przy dłuższym okresie przygotowawczym. Jestem przekonany, że im dłużej sezon potrwa, tym Góral będzie zdobywał więcej doświadczenia, ale i punktów.

SportoweBeskidy.pl: To jeszcze jedna opinia, która do nas dotarła – „Takiego trenera dawno nie mieliśmy, a pewnie długo mieć nie będziemy”.

B.W.:
Jest mi bardzo miło z tak pozytywnego odbioru mojej osoby. Dużo serca włożyłem jako trener w to, aby Góral zyskał należny mu szacunek. Gdy obejmowałem drużynę zajmowała 10. miejsce w „okręgówce” i wszyscy spoglądali bardziej w dół tabeli, aniżeli w górę. Swoim postępowaniem chcieliśmy odbudować wiarygodność w środowisku i myślę, że to się udało przy wielkim udziale osób, którym ten klub leży na sercu. Poczynając od prezesa i wiceprezesa, przez pana Jarosława Gowina czy kierownika drużyny Tomasza Staszkiewicza. Bardzo cenię sobie współpracę z osobami, które były z nami w różnych etapach, także tych mniej ciekawych.

SportoweBeskidy.pl: Na koniec osobista refleksja – najmilszy i najgorzej wspominany moment z kończącej się pracy w Góralu Żywiec?

B.W.:
Ten najprzyjemniejszy czas to runda wiosenna zwieńczona awansem. Dobrze wyglądaliśmy po okresie pandemii i przepracowaniu zimy. Mieliśmy argumenty, aby w lidze postawić się teoretycznie mocniejszym zespołom, a efekt – jak wspomniałem – przerósł nawet nasze oczekiwania.
Najtrudniejsze chwile to chyba te IV-ligowe porażki z początku sezonu, na które nie zasługiwaliśmy. Szatnia dalej jednak w Góralu fajnie funkcjonuje, nie brakuje tu ludzi ambitnych i mających marzenia. Stąd moja wiara, że mimo wszystko utrzymanie na tym poziomie jest realne.