Bez przełamania
W iście zimowej aurze toczyła się potyczka Podbeskidzia z ŁKS-em Łódź. Górale liczyli na pierwsze trzy punkty w tym roku.
Jak nie idzie, to trzeba coś zmienić - ten wyświechtany slogan używany często przez kibiców chyba za bardzo do siebie wzięli trenerzy Podbeskidzia: Piotr Jawny i Marcin Dymkowski. M.in. na pozycji defensywnego pomocnika wystawiony został Dawid Polkowski, który w tym fragmencie boiska radził sobie przeciętnie, ale też trudno było się spodziewać "fajerwerków", wszak jest to zawodnik o ofensywnych inklinacjach. Za dużo kombinacji, za mało konkretów - tak można w skrócie podsumować mecz Górali z ŁKS-em.
A co do wydarzeń boiskowych, pierwszych 45 minut kibice z pewnością nie będą opowiadać wnukom. Owszem, przewagę optyczną minimalną mieli goście, ale bielszczanie dobrze wywiązywali się ze swych zadań w defensywie. Górale swoich szans "z przodu" upatrywali po stałych fragmentach i kontratakach. Dwie groźne sytuacje miał Kamil Biliński: wpierw zabrakło mu szczęścia po strzale głową po rzucie rożnym, a następnie jego uderzenie z przewrotki obronił bramkarz ŁKS-u. Pierwsza połowa finalnie zakończyła się bezbramkowym remisem.
Druga część meczu rozpoczęła się od niewykorzystanej okazji Polkowskiego, co też się zemściło. W 60. minucie nie popisał się Matvei Igonen, który fatalnie wybił piłkę pod nogi Michała Trąbki, a ten nie omieszkał ulokować piłki w siatce. Odpowiedź Podbeskidzia była jednak taka, jak być powinna. Kilkadziesiąt sekund później Biliński z zimną krwią spuentował zespołową akcję swej drużyny, Jak się okazało, było to ostatnie trafienie w tym meczu.