BEZ SZACUNKU
Jestem w szoku. Jeszcze kilkanaście dni temu, gdy czytałem doniesienia prasowe i wywiady „spijali sobie z dziubków”. Było przyjaźnie, jak w kochającej się rodzinie. Prezes Wojciech Borecki w każdym zdaniu chwalił trenera Czesława Michniewicza i cmokał z zachwytu, że ma go u siebie. Tłumaczył, że wspólnie budowali przecież drużynę na nowy sezon, obaj podejmowali trafne decyzje transferowe, że są „teamem”. Z tego „cukru” płynącego z ust prezesa robiło się aż niedobrze…
W niedzielę Podbeskidzie rozegrało niezły, acz przegrany mecz z Cracovią. Ale poziom gry był zadowalający. W poniedziałek wieczorem szkoleniowiec wystąpił w Lidze Plus Extra w Canale Plus. Na temat klubu i jego szefa padło dużo ciepłych słów, nie było „dołowania”, narzekania i mówienia o tym, o czym wszyscy wiedzą. Że w klubie nie wszystko jest na ekstraklasowym poziomie. Był optymizm i wiara w jutro. Ale w jutrze nastąpiło zwolnienie. Prezes z trenerem nagle przestali być świetnie rozumiejącym się „teamem”.
Po pierwsze: jeśli z Michniewiczem Boreckiemu było nie po drodze, to chyba nie doszedł do tego wniosku w niedzielę po południu albo w poniedziałek wieczorem. Po cholerę trener fatygował się do opiniotwórczego programu 360 kilometrów w jedną stronę? By wrócić rano i dowiedzieć się, że już nie pracuje? Szanujmy się.
Po drugie: trzeba nie mieć kompletnie żadnego wyczucia, by zwalniać trenera na niespełna trzy doby przed kolejnym meczem. Wiara w efekt nowej miotły dobrze sprzeda się tylko w kiepskiej jakości gazecie. W drużynie, która zaczęła sprawnie funkcjonować, może wprowadzić tylko zamęt. I tak było właśnie z Ruchem. Jak komuś było z Michniewiczem nie po drodze, należało się pożegnać z klasą wcześniej. Po Lechu jednak nie wypadało, bo był remis. Gdyby był podział punktów z Cracovią, też nie byłoby zwolnienia? Tak mówi się w klubie. Suchy wynik ma decydować o czyjejś przyszłości? Tak się nie robi normalnej piłki.
Po trzecie: Jeśli Michniewicz był „be” od dłuższego czasu, trzeba go było pożegnać po Lechu właśnie. I okazać trochę szacunku nie tylko jemu, ale i następcy. Bo po wizycie „Kolejorza” była dwutygodniowa przerwa na mecze reprezentacji. Leszek Ojrzyński do pierwszego spotkania nie musiałby przystępować z marszu. Albo jeszcze logiczniej: dać popracować Czesławowi przez następne dwa tygodnie. Przecież w drużynie było widać postęp. Mogłoby być tylko lepiej. A nawet gdyby nie było, za trzy kolejki mamy kolejną pauzę na mecze kadry. Było tak źle, że nie można było wytrzymać nieco ponad dwa tygodnie?
Po czwarte: gdyby nie Michniewicz w T-Mobile Ekstraklasie nie byłoby, ani Podbeskidzia, a tym samym pewnie i prezesa Boreckiego. Zobaczmy ile punktów zdobył ten trener. Takiej średniej od wiosny nie ma nawet Stanislav Levy w Śląsku Wrocław, a jego drużyna zdobyła przecież brązowy medal w ubiegłym sezonie, a dziś ma zaledwie pięć punktów więcej niż „Górale”, z najlepszy ligowym snajperem w składzie! Więcej porażek niż Podbeskidzie Michniewicza ma od rundy wiosennej Górnik Zabrze Adama Nawałki. Czy we Wrocławiu ktoś myśli o zwolnieniu Czecha? Czy Nawałka nie będzie nowym selekcjonerem?
Wystarczy? Nie. Bo w następnym tekście napiszę ile to wszystko kosztuje. Skoro nie ma pieniędzy na porządnego bramkarza czy napastnika, to dlaczego nagle są, by do końca sezonu opłacać dwóch pierwszych trenerów, trzech asystentów, a niebawem pewnie i drugiego trenera bramkarzy, który będzie chciał zarabiać co najmniej siedem razy więcej niż ten obecny? Jeśli jeszcze nikt tego nie policzył, ja to zrobię. Już wkrótce.
CDN.