Otwarcie meczu należało do zespołu z Wisły o tyle, że gospodarze szukali zdobyczy bramkowej. Dążenia te jednak spełzły na niczym. Z 4. metrów w poprzeczkę uderzył Kamil Janik, prosto w golkipera Victorii w dogodnej sytuacji wcelował Paweł Leśniewicz, okazję – także zaprzepaszczoną – miał i Rafał Cywka. – Gdybyśmy prowadzili po kwadransie 3:0, goście niespecjalnie mogliby narzekać – mówi Marcin Michalik, szkoleniowiec ekipy z Wisły, która we wspomnianym fragmencie hitu gola... straciła. W 10. minucie wiślanie dopuścili się straty na 20. metrze, a kluczowe podanie Szymona Lizaka otworzyło Dawidowi Okrasce drogę do strzelenia bramki.

Zenitu emocje sięgnęły – de facto po raz ostatni – w końcowych minutach pierwszej części. W 35. minucie dośrodkowanie Okraski na 6. metr, a nade wszystko zawahanie Rafała JacakaJakuba Marekwicy, spuentował bezwzględnie głową Bartosz Żyła. W 41. minucie doświadczony bramkarz WSS uratował swój zespół, wygrywając pojedynek z egzekwującym rzut karny Kacprem Brachaczkiem. Remontadą zapachniało w 45. minucie, bowiem Daniel Bujok sprawił, że przerwa nastąpiła przy wyniku „stykowym”.

Walki o zwycięstwo wiślanie o dziwo jednak po wznowieniu gry nie podjęli... – Zabrakło nas fizycznie w drugiej połowie i trzeba przyznać, że większych emocji nie było. Sądzę, że za dużo kosztował nas wysiłek poniesiony w premierowej odsłonie, po której wynik powinien być dla nas korzystny – analizuje Michalik, którego drużyna ostatecznie skapitulowała w 74. minucie. Zagranie Brachaczka dotarło do Sylwestra Kawuloka, który nie miał trudności z pokonaniem Jacaka.

– Fajnie wygrać na Jonidle, a więc w miejscu, gdzie nikt w tej rundzie takiej sztuki nie dokonał. To dodatkowy pozytyw – zauważa z satysfakcją Jakub Mrozik, szkoleniowiec piłkarzy z Hażlacha, którzy w przeciwieństwie do dzisiejszego konkurenta mają realne szanse, aby na finiszu pokusić się o zdystansowanie wszystkich ligowych rywali.