
Dramaturgia rzadko spotykana
Działo się – używając kolokwialnego określenia – i to do ostatnich sekund w arcyciekawej ligowej potyczce Beskidu i Soły.
Na to, że drużyny urządzą sobie wzajemną kanonadę strzelecką, a emocje sięgną zenitu nie wskazywała de facto pierwsza część meczu. W niej znacznie więcej „do powiedzenia” mieli piłkarze Beskidu. To oni stwarzali więcej sytuacji, a obrońcy do spółki z bramkarzem Soły Wiesławem Arastem mieli co robić. Groźne strzały oddawał w 3. i 20. minucie Michał Szczyrba, w porę niebezpieczeństwo zażegnywali jednak rywale. Rajczanie drżeć musieli także w 35. minucie, kiedy główkujący Marcin Jaworzyn trafił w poprzeczkę. Wszystko to było jednak niczym przysłowiowa cisza przed burzą...
Krótko po zmianie stron to gospodarze mieli farta, po zgoła nieoczekiwanie po zagraniu w pole karne futbolówka ostemplowała aluminium. Z ostrzegawczego sygnału podopieczni Marcina Michalika wniosków nie wyciągnęli, w następstwie czego w 53. minucie stracili gola, a w gronie strzelców zameldował się Mikołaj Franusik. Na odpowiedź skoczowian nie trzeba było długo czekać. Po godzinie wynik wyrównał Patryk Tyrna, zaś w 74. minucie strzał z dystansu Damiana Szczęsnego znalazł drogę do „świątyni” Soły, zupełnie myląc Arasta. Beskid realnie mógł wówczas liczyć na zgarnięcie kompletu punktów, co pewnie miałoby miejsce, gdyby nie fenomenalna dyspozycja Daniela Lacha.
Skoczowianie – i niech to najdobitniej odda dramaturgię starcia – zdobyli jeszcze jednego gola. Po faulu na Szczyrbie w doliczonym czasie gry do siatki trafił niezawodny Jaworzyn. Piłkarze Beskidu objęli wtedy prowadzenie 3:2, bo kilka minut wcześniej popisowo z rzutu wolnego z bocznego sektora boiska przymierzył rzeczony D. Lach. Pomocnik ekipy z Rajczy był także tym zawodnikiem, który efektowną rewanżową połowę zwieńczył. A była to minuta... 96. Roman Nalepa nie miał żadnych szans przy próbie bohatera w szeregach Soły, wszak piłka „zdjęła pajęczynę” w bramce miejscowych, niespodziewanie wyjeżdżających z terenu Beskidu z zyskiem.