Inne drużyny po powrocie z szatni
Niedawni IV-ligowcy rywalizowali w sobotę w Czańcu, a stawką potyczki było choćby oddalenie się od strefy drużyn znajdujących się "pod kreską" w tabeli.
Nie wiedzie się ekipie z Puńcowa w obecnych rozgrywkach, a wydarzenia w Czańcu są tego najdobitniejszym potwierdzeniem. – Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu niemalże wzorcowa, ale w kilku niezłych sytuacjach podejmowaliśmy złe decyzje – opowiada Michał Pszczółka, trener Tempa. Niewiele zabrakło, aby sfinalizowane zostało zagranie Damiana Ścibora z prawego skrzydła, w ostatniej chwili gospodarze zablokowali uderzenie lewą nogą Damiana Szczęsnego z okolic „16”. Piłkarze z Puńcowa protestowali też, gdy w polu karnym upadł wytrącony z rytmu przez jednego z rywali Tomasz Stasiak...
Obraz gry po zmianie stron uległ diametralnej metamorfozie, choć nie od razu po wznowieniu potyczki. Na wstępie groźne akcje w liczebnej przewadze z przodu przeprowadzili Adam Morys i Alan Pastuszak, ale nic one gościom pożytecznego nie dały. Za to w 49. minucie strzelecki instynkt nie zawiódł Olga Apanchuka i dość nieoczekiwanie zespół z Czańca objął prowadzenie. Niebawem puńcowianie otrzymali kolejny cios, bo na murawę upadł łapiąc się za kolano Szczęsny, którego z boiska odebrać musiała karetka pogotowia. Niemal równo z godziną meczu Filip Handy pokonał Wojciecha Maciejowskiego, a dalszy przebieg starcia był konsekwencją przywołanych „momentów”. Licznik strzelecki śrubowali wyłącznie gospodarze, którzy odnieśli okazałe zwycięstwo 5:0.
– Próbowaliśmy, ale na nic się to zdało. Jeśli nie przerywa się w porę kontr i nie strzela bramek mimo stwarzanych sytuacji, to trudno myśleć o pozytywnych wynikach – mówi zasmucony Pszczółka, który po końcowym gwizdku oddał się do dyspozycji zarządu klubu i – czego wykluczyć nie należy – w dalszej fazie V-ligowych zmagań może skupić się wyłącznie na występach w barwach Tempa.