Już bez Krzysztofa Bredego na ławce trenerskiej do ligowej rywalizacji przystąpili piłkarze Podbeskidzia. Zwolnionego po porażce z Piastem Gliwice (0:5) szkoleniowca zastąpił awaryjnie dotychczasowy asystent - Hubert Kościukiewicz. Zadania dziś łatwego nie miał - musiał skleić i zmobilizować drużynę na ostatni mecz w tym roku. Ta sztuka się mu nie powiodła. Górale zaprezentowali się ponownie słabo. Ale od początku. 
 
Nafciarze na wstępie byli zespołem zdecydowanie bardziej efektownym. Spekuluje się, że starcie z Podbeskidziem było kluczowe w kontekście dalszej pracy w Płocku Radosława Sobolewskiego - porażka miała oznaczać zwolnienie. Dlatego Wisła przystąpiła do meczu z Góralami ofensywnie, czego efektem były 3 strzelone gole w pierwszej połowie. Co ciekawe - wszystkie bramki padły po uderzeniu głową.

 
Jako pierwszy na listę strzelców wpisał się Patryk Tuszyński, który wykorzystał dośrodkowanie z rzutu rożnego Mateusza Szwocha. Na 2:0 przymierzył Alan Uryga, zaś wynik do szatni ustalił Dusan Lagator - asystą ponownie popisał się Szwoch. Ten wynik sprawił, że ciężko było z optymizmem wyczekiwać ciekawego i wyrównanego widowiska po zmianie stron. 
 
Sytuacja Podbeskidzia dodatkowo się skomplikowała, gdy w 60. minucie Bartosz Jaroch obejrzał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Tymczasem zgoła nieoczekiwanie bielszczanie po chwili napoczęli Nafciarzy. Piłkę od przeciwnika przejął Kamil Biliński, dograł do Michała Rzuchowskiego, którego uderzenie obronił Krzysztof Kamiński, ale... futbolówka odbiła się od Lagatora. Efekt? Niecodzienny "samobój". Ostatnie słowo należało jednak do gospodarzy, a konkretniej do Mateusza Lewandowskiego. 21-latek urwał się Milanowi Rundiciowi i z najbliższej odległości pokonał bezradnego Michala Peskovicia

Wspomnijmy także, że beniaminek z Bielska-Białej spotkanie kończył w składzie... 9-osobowym. Za dwa "żółtka" w 85. minucie wyleciał z placu gry Rzuchowski.