Kubica: trenerem nie jest się dla siebie
MRKS Czechowice-Dziedzice z hukiem spadł z IV ligi zdobywając w całym sezonie tylko dwa punkty. Zespół w zakończonym niepowodzeniem sezonie prowadziło trzech trenerów. Najdłużej, bo dziesięć miesięcy szkoleniowcem MRKS-u był Dariusz Kubica, z którym rozmawialiśmy o jego pracy, poziomie rozgrywek oraz bielskim Rekordzie. SportoweBeskidy.pl: Jak pan ocenia czas spędzony w czechowickim MRKS-ie? Mimo fatalnych wyników dostrzega pan jakieś pozytywy? Dariusz Kubica: Przed przyjściem do MRKS-u wiedziałem jaka w klubie jest sytuacja i rozumiałem ją. Mieliśmy walczyć o utrzymanie. Z góry było wiadomo, że będzie bardzo ciężko o realizację tego celu. W perspektywie miała być budowa zespołu na przyszły sezon. Zatrudnianie trenera na dziesięć miesięcy nie ma sensu, umawialiśmy się inaczej. Moim zdanie dwa lata to minimum. Trener musi budować, a czasami burzyć, musi „łamać” zawodników, zmieniać ich nawyki, eliminować te złe. Ja zacząłem to robić. Kilku piłkarzy wypadło z kadry, bo nie chcieli w niej być. W połowie trasy, gdy miałem „zaatakować”, odebrano mi lejce. Przez dziesięć miesięcy szlifowaliśmy grę w obronie i wyprowadzanie szybkich kontrataków. Budowaliśmy zespół. Nie dano mi dokończyć tej budowy.
SportoweBeskidy.pl: MRKS przechodzi przez kryzys, nie tylko natury sportowej. Przed sezonem był skazywany na spadek i tak też się stało. Tak jak pan wspomniał, wiedział pan o sytuacji w jakiej znajdował się klub. Podjąłby się pan pracy w takich warunkach raz jeszcze? D.K.: Dużo zdrowia kosztowała mnie ta praca. Nigdy nie przegrałem tylu spotkań. Wykonałem z zespołem ogrom pracy, choć wyniki na to nie wskazują. Kibice mogą tego nie doceniać, ale z wysokości trybuny tego nie widać. Trener Kościelniak awansował z bielskim Rekordem do III ligi, prowadzony przeze mnie MRKS spadł do „okręgówki”. Pracowaliśmy w tej samej lidze, z różnym skutkiem, ale obaj zostaliśmy zwolnieni. Lekarz podejmują się każdej operacji, bo jest lekarzem.
SportoweBeskidy.pl: Który moment minionego sezonu utkwił panu w pamięci? D.K.: Moment? Nie było jednego, ale kilka bardzo do siebie podobnych. Zacząłem wątpić w ludzi. Przegrywaliśmy mecz za meczem, czasami wysoko. Moi piłkarze, oczywiście nie wszyscy, spuszczali głowy i się poddawali. Traciliśmy jednego gola, drugiego, a potem brakował chęci i wiary. Próbowałem różnych technik motywacyjnych. Można przegrać 5:0, ale po walce, po meczu, w którym dało się z siebie wszystko. Tego u nas brakowało. Z takim nastawieniem nie da się funkcjonować w piłkarskiej branży. Nie jeden raz widziałem w szatni płaczących po porażce piłkarzy. W MRKS-ie często zamiast tego były w szatni uśmiechy.
SportoweBeskidy.pl: Jak pan ocenia poziom IV ligi? D.K.: Tym co rzuca się w oczy jest organizacja poszczególnych klubów. Widać różnicę w porównaniu z „okręgówką”. Zespół wygląda jak zespół. Autokar, jednolite dresy, szeroka kadra, zawodnicy trenujący cztery, pięć razy w tygodniu. Na ten poziom wkrada się profesjonalizm, który, chcąc nie chcąc, idzie w parze z pieniędzmi. Chcąc bawić się w IV ligę należy mieć odpowiedni budżet. W A-klasie czy „okręgówce” można jechać na mecz samochodami, grać dla frajdy trenując raz w tygodniu i braki nadrabiać ambicją. W IV lidze tak się nie da. Brak odpowiedniej organizacji odbija się na wynikach.
SportoweBeskidy.pl: Pracował pan przez piętnaście lat w Rekordzie Bielsko-Biała. Awans tego klubu do III ligi zapewne pana ucieszył. D.K.: Miesiąc temu mówiłem, że Rekord awansuje i tak się stało. Bardzo się z tego powodu cieszę. Jest to klub najbliższy memu sercu, spędziłem w nim wspomniane piętnaście lat. Uśmiechnęło się do Rekordu „szczęście”, ale „szczęście sprzyja lepszym”. Reorganizacja rozgrywek, baraż przed własną publicznością, karne, to dało upragniony awans.
SportoweBeskidy.pl: Jak pan ocenia decyzję prezesa Janusza Szymury dotyczącą rezygnacji z usług trenera Ireneusza Kościelniaka chwilę po wywalczonym awansie? D.K.: W Rekordzie są mądrzy ludzie, na czele z prezesem Januszem Szymurą i Lechem Szymonowiczem, któremu sporo zawdzięczam i ciesze się, że jest w tym klubie. Myślę, że wiedzą co robią. Prezes mówi o "beskidzkim Gwarku". Uważam, że to dobry kierunek. Zwolnienie trenera Kościelniaka? Trenerem nie jest się dla siebie. W Formule 1 teoretycznie najważniejszy jest kierowca bolidu, ale bez całego teamu nic by nie zdziałał. W futbolu jest podobnie. Ważny jest każdy członek klubu, od sprzątaczki zaczynają, a na prezesie kończąc, oraz jego filozofia.
SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. D.K.: Dziękuję.