SportoweBeskidy.pl: LKS Ligota został mistrzem rundy jesiennej bielskiej A-klasy. W drużynie na pewno panują pozytywne nastroje.

Marek Jacek: Zgadza się, trudno żeby było inaczej. Jestem dumny z chłopaków za pracę, jaką wykonali na treningach i w meczach. Dobra atmosfera i wysoka frekwencja na zajęciach miały ogromne znaczenie. Spodziewaliśmy się walki o czołowe miejsca, ale zdobycia 1. miejsca - w to już nie do końca wierzyliśmy, ale się udało. 

 

SportoweBeskidy.pl: Czyli pierwsze miejsce nie było celem samym w sobie?

M.J.: Gdy obejmowałem drużynę, pięciu podstawowych zawodników odeszło, a w ich miejsce doszło tylu samo nowych. W sparingach szło nam przeciętnie, bo drużyna dopiero się zgrywała. Z każdym kolejnym treningiem było jednak coraz lepiej. Po pechowej porażce 2:4 z Kozami wszystko zaczęło się układać. Pewność siebie rosła z meczu na mecz. Naszą mocną stroną była solidna obrona, co było szczególnie widoczne pod koniec rundy.

 

SportoweBeskidy.pl: Latem przeprowadziliście transfery, które na papierze wyglądały imponująco. Jak oceniasz ich wpływ na drużynę? Sebastian i Dawid Bieńko, Remigiusz Tański – to uznane nazwiska w naszym regionie.

M.J.: Kluczowe było odpowiednie poukładanie zespołu i to się udało. Sebastian wniósł ogromną wartość, niezależnie od tego, czy grał na środku obrony, czy jako defensywny pomocnik. Był liderem, który świetnie kierował drużyną na boisku. Remek także okazał się wszechstronnym zawodnikiem – zaczął jako napastnik, później grał na skrzydle i zdobył kilka ważnych bramek. Ale sukces to zasługa całej drużyny. Łukasz Kot, Remek Tański, Wojciech Deptuch – każdy z nich wniósł coś istotnego, a gole rozkładały się na wielu zawodników. Ważną rolę odegrali też zmiennicy, co szczególnie cieszy. Przykładem jest Kamil Pakosz, który w meczu z Zaporą dał świetną zmianę. Kolektyw, dobra atmosfera – to kluczowe elementy, dzięki którym zakończyliśmy rundę na szczycie tabeli.

 

SportoweBeskidy.pl: Walka o mistrzostwo rundy trwała do ostatnich chwil. O wszystkim przesądził gol w doliczonym czasie gry przeciwko GLKS-owi II.

M.J.: Takie zwycięstwa smakują najlepiej. W mojej opinii to właśnie rezerwy GLKS-u były głównym faworytem do zajęcia 1. miejsca. Sam mecz był bardzo wymagający – dużo walki, świetne tempo, a bramka w doliczonym czasie gry to coś niesamowitego.

 

SportoweBeskidy.pl: W klubie pojawiają się już myśli o awansie do "okręgówki"?

M.J.: Tak, pewne rozmowy z zarządem już się odbyły. Gra się po to, by wygrywać i awansować. Chłopcy są ambitni, a jeśli awans się uda, to będziemy się cieszyć. Organizacyjnie jesteśmy gotowi. Sportowo? Myślę, że również damy radę.

 

SportoweBeskidy.pl: To Twój powrót do bielskiej A-klasy po kilku latach przerwy. Jak oceniasz jej poziom na przestrzeni czasu?

M.J.: Wydaje mi się, że bielska A-klasa jest nieco mocniejsza od tyskiej. W każdej drużynie widać zawodników, którzy chcą grać w piłkę. Nawet zespoły z dolnych rejonów tabeli są bardzo waleczne. Przekonaliśmy się o tym w meczu z Przełomem Kaniowem – mimo że rywal był teoretycznie słabszy, to nie był łatwy mecz. W tej rundzie nie mieliśmy prostych spotkań.

 

SportoweBeskidy.pl: Jak ma się do tego powiedzenie, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi?

M.J.: Długo się nad tym zastanawiałem. Ale LKS Ligota to wyjątkowy klub, z rewelacyjną atmosferą. To jedyne miejsce, do którego mógłbym wrócić – i absolutnie tego nie żałuję.

 

SportoweBeskidy.pl: Jakie plany ma LKS Ligota na nadchodzącą zimę?

M.J.: Mam nadzieję, że zawodnicy będą równie zaangażowani w pracę, jak dotychczas, a frekwencja na treningach pozostanie wysoka. Na tę chwilę nie mam informacji o odejściach, ale zainteresowanie naszymi zawodnikami ze strony innych klubów jest zrozumiałe. Planujemy 2–3 transfery. Pracujemy małymi krokami i nie zamierzamy zmieniać tej filozofii.