Piłka nożna - I liga
Marek Sokołowski: Bez mocnego „resetu” Podbeskidzie nie ruszy z miejsca
Przed laty był kapitanem Podbeskidzia i jedną z najważniejszych postaci w zespole, z którym miał okazję występować również na ekstraklasowym szczeblu. Dziś z dużym niepokojem obserwuje poczynania bielskiej drużyny, która jesienią w kiepskim stylu zakotwiczyła na dnie tabeli. Czy "Górale" mogą jeszcze widmo degradacji oddalić? Jaki skutek przyniesie roszada na trenerskiej ławce? Te wątki podjęliśmy w naszej rozmowie z Markiem Sokołowskim.
SportoweBeskidy.pl: Trudno nie zacząć od wątku najbardziej „na czasie”. Robert Kasperczyk ogłoszony dziś zgoła niespodziewanie nowym trenerem Podbeskidzia. Zaskakujący powrót?
Marek Sokołowski: I to bardzo. Trener Robert Kasperczyk nie uczestniczył przecież przez ostatnie 8 lat w trenerskiej karuzeli. Zadziałał chyba jakiś rodzaj sentymentu, bo jest to szkoleniowiec dobrze się kojarzący w Bielsku-Białej i znający też tutejsze realia. Skoro bowiem o nich mówimy to z czasów, gdy był trenerem Podbeskidzia, oprócz stadionu, naprawdę nic się nie zmieniło. Może się więc w tych warunkach odnaleźć. Na pewno jednak ciężka praca przed nim i konieczność doboru odpowiedniego sztabu, żeby podołać wyzwaniu. Nie oszukujmy się – zespół jest rozbity, trzeba go budować w zasadzie od nowa i podnosić z potężnego „dołka”.
SportoweBeskidy.pl: Po reakcjach znaczącej większości kibiców widać, że spodziewano się jednak innej decyzji przy wyborze nowego trenera...
M.S.: Myślę, że kwestie możliwości finansowych klubu odegrały mimo wszystko istotną rolę. Z kandydatów, którzy się przewijali w różnych doniesieniach było kilku innych faworytów. Myślałem zresztą, że trener Kasperczyk sam nie będzie chciał do tej samej rzeki wchodzić. Mówił swego czasu, że w Krakowie świetnie się czuje i zyskał dzięki pracy w akademii Cracovii dużą stabilność. Cóż – wszyscy chyba spodziewali się ratownika sprawdzonego w tego typu misjach i potrafiącego utrzymywać zespoły będące w trudnej sytuacji. I trochę się nie dziwię, że kibice nie są przychylni. Nadchodzi czas, który trzeba wykorzystać maksymalnie, a dużo go w klubie nie mają. Za nieco ponad miesiąc pierwszy wiosenny mecz ligowy...
SportoweBeskidy.pl: Czy z racji tak krótkiego okresu przygotowawczego to właściwy moment na rewolucję?
M.S.: Zależy, jak rozumiemy tę rewolucję. Jeśli jako pilne sprowadzenie 6 zawodników dających drużynie jakości, to jest to działanie w mojej opinii konieczne. Potrzeby są na każdej pozycji. Cała linia obrona zawodziła. Stoperzy muszą być liderami drużyny, a do tej pory popełniali najwięcej błędów. Obawiam się, że część zawodników nie zgodzi się wcale tak łatwo na odejście z Podbeskidzia. Albo więc klub poniesie większe koszty rozwiązując kontrakty, albo nowy trener będzie musiał wypić piwo nawarzone przez prezesa, swojego poprzednika i dział sportu. Poza tym rewolucja, o której wspomnieliśmy, musi dokonać się też w głowach. Bez mocnego „resetu” Podbeskidzie wiosną nie ruszy z miejsca. Było sporo meczów przegranych jesienią ewidentnie w szatni.
SportoweBeskidy.pl: Odnosząc się do transferów, to te wykonane przed sezonem były – delikatnie rzecz ujmując – przeciętne.
M.S.: Praktycznie żaden transfer „nie wypalił”. Trochę świeżości dał jedynie młody Sitek. Nie wiem na jakiej zasadzie dochodziło do rekrutacji piłkarzy do klubu, ale z profesjonalizmem nie miało to wiele wspólnego. Bo faktem jest, że nowi zawodnicy nie dość, że nie byli wzmocnieniem, to i nawet nie stanowili przynajmniej uzupełnienia kadry. Przykład Rundicia jest tu wymowny, bo był to jeden z najsłabszych punktów drużyny.
SportoweBeskidy.pl: Zespół ma za sobą jesień nieudaną, a może wręcz fatalną?
M.S.: Niestety, było bardzo, ale to bardzo kiepsko. Sam rekord straconych goli, którego pewnie nikt nigdy nie pobije, świadczy o postawie Podbeskidzia. Widzimy co dzieje się w tabeli. Wszyscy punktują, potrafią wygrywać mecze „na papierze” nie do wygrania. W walce o utrzymanie liczą się już w zasadzie tylko beniaminkowie. Podbeskidzie, nie dość, że pod względem piłkarskim wygląda najgorzej, to i z Wartą, i ze Stalą, zagra wiosną na wyjazdach.
SportoweBeskidy.pl: Pamiętasz jednak zapewne sezon, w którym utrzymaliście się w ekstraklasie mając jeszcze mniej punktów na półmetku i większą stratę do drużyn poprzedzających...
M.S.: Zgadza się, ale nie mieliśmy tylu straconych bramek i koszmarnych błędów indywidualnych, czy w poszczególnych formacjach na koncie. Były więc podstawy, aby zimą poprawę gry zespołu o coś realnego opierać. Tu niestety brakuje tak elementarnych kwestii, jak choćby pozytywne myślenie. Nie dostrzegłem wzajemnego wspierania się, „nakręcania”. Była za to dostrzegalna „gołym okiem” obojętność. Dziś ja zrobiłem błąd, za tydzień zrobisz go ty. I trudno.
Popatrzmy, jak Podbeskidzie zdobyło te kilka punktów jesienią. Najlepszy był zremisowany mecz z Cracovią, w pozostałych punkty były olbrzymim fartem i przypadkiem. Zagłębie i Stal zostały w Bielsku pokonane w okolicznościach nie przynoszących wcale jakiejś satysfakcji, a remisy wyjazdowe z Pogonią i Jagiellonią to była męczarnia. Mało było dobrych akcji, uporządkowanej gry, strzałów. Podbeskidzie nie zagrało choć jednego przekonującego meczu. Pamiętam euforię po ograniu Zagłębia i zapowiedzi marszu w górę tabeli. Szkoda, że wtedy zabrakło trzeźwej oceny sytuacji. Podbeskidzie miało w końcu „zaskoczyć” i... nie zaskoczyło.
SportoweBeskidy.pl: Pożar wydawał się faktycznie nieunikniony. Zareagowano zbyt późno? Można było zrobić coś więcej, aby finisz jesieni był przynajmniej przyzwoity?
M.S.: Reakcji zdecydowanie zabrakło. Kiedy w pierwszym sezonie w ekstraklasie prezentowaliśmy się słabo prezes Wolas wstrząsnął drużyną karami finansowymi i zmianami w sztabie. Nie twierdzę, że była to idealna decyzja w tamtym momencie, ale jakaś reakcja była. Ktoś musiał zostać obciążony za zaistniałą sytuację. U trenera Brede wszystko było – jak to określał – zgodnie z planem, a więc widoczny postęp, 25 minut naprawdę dobrej gry, a pojawiają się tylko indywidualne błędy, które wystarczy wyeliminować, aby regularnie punktować. W klubie tego słuchano i brnięto w coś, co teraz realnie może przełożyć się na najgorszy sezon Podbeskidzia w historii pod względem punktowych zdobyczy. Zmiana trenera często jest impulsem potrzebnym do tego, aby „odciąć” pewne rzeczy i pójść dalej. Tu – powtórzę – zabrakło jakiejkolwiek reakcji ze strony prezesa klubu. Aż decyzja zapadła ponad nim.
SportoweBeskidy.pl: Kontrakt z trenerem Kasperczykiem zawarto na pół roku. To chyba kolejny powód do niepokoju?
M.S: Być może pozostali trenerzy, jak Rumak, Tarasiewicz czy Mamrot, o których się mówiło, chcieli dłuższej współpracy. Może to kwestia klubowej kasy? Osobiście ten półroczny kontrakt odbieram jako wyciągnięcie ręki w stronę klubu przez trenera Kasperczyka. Martwi mnie, że znowu patrzy się bardzo krótko w przyszłość. Oczywiście, że w obecnej sytuacji trudno o jakiś skonkretyzowany plan długofalowy. Ale mam wrażenie, że znów dominuje chaos, który coraz bardziej czyni Podbeskidzie klubem zaściankowym.
SportoweBeskidy.pl: To na koniec – utrzymanie jest możliwe?
M.S.: Podbeskidzie utrzymało się już w pozornie gorszym położeniu, ale też spadło do I ligi w pozornie komfortowej sytuacji, ocierając się o miejsce w grupie mistrzowskiej. Teraz bez wątpienia łatwo nie będzie. Wiele się musi zmienić, aby wiosna była lepsza. Przewiduję, że do ostatniej kolejki pewności pozostania w ekstraklasie nie będzie. Na dziś Podbeskidzie to główny kandydat do spadku i – co gorsza – tak też jest postrzegane przez inne kluby. Bardzo ważne będzie, jakie decyzje teraz będą podejmowane.
Marek Sokołowski: I to bardzo. Trener Robert Kasperczyk nie uczestniczył przecież przez ostatnie 8 lat w trenerskiej karuzeli. Zadziałał chyba jakiś rodzaj sentymentu, bo jest to szkoleniowiec dobrze się kojarzący w Bielsku-Białej i znający też tutejsze realia. Skoro bowiem o nich mówimy to z czasów, gdy był trenerem Podbeskidzia, oprócz stadionu, naprawdę nic się nie zmieniło. Może się więc w tych warunkach odnaleźć. Na pewno jednak ciężka praca przed nim i konieczność doboru odpowiedniego sztabu, żeby podołać wyzwaniu. Nie oszukujmy się – zespół jest rozbity, trzeba go budować w zasadzie od nowa i podnosić z potężnego „dołka”.
SportoweBeskidy.pl: Po reakcjach znaczącej większości kibiców widać, że spodziewano się jednak innej decyzji przy wyborze nowego trenera...
M.S.: Myślę, że kwestie możliwości finansowych klubu odegrały mimo wszystko istotną rolę. Z kandydatów, którzy się przewijali w różnych doniesieniach było kilku innych faworytów. Myślałem zresztą, że trener Kasperczyk sam nie będzie chciał do tej samej rzeki wchodzić. Mówił swego czasu, że w Krakowie świetnie się czuje i zyskał dzięki pracy w akademii Cracovii dużą stabilność. Cóż – wszyscy chyba spodziewali się ratownika sprawdzonego w tego typu misjach i potrafiącego utrzymywać zespoły będące w trudnej sytuacji. I trochę się nie dziwię, że kibice nie są przychylni. Nadchodzi czas, który trzeba wykorzystać maksymalnie, a dużo go w klubie nie mają. Za nieco ponad miesiąc pierwszy wiosenny mecz ligowy...
SportoweBeskidy.pl: Czy z racji tak krótkiego okresu przygotowawczego to właściwy moment na rewolucję?
M.S.: Zależy, jak rozumiemy tę rewolucję. Jeśli jako pilne sprowadzenie 6 zawodników dających drużynie jakości, to jest to działanie w mojej opinii konieczne. Potrzeby są na każdej pozycji. Cała linia obrona zawodziła. Stoperzy muszą być liderami drużyny, a do tej pory popełniali najwięcej błędów. Obawiam się, że część zawodników nie zgodzi się wcale tak łatwo na odejście z Podbeskidzia. Albo więc klub poniesie większe koszty rozwiązując kontrakty, albo nowy trener będzie musiał wypić piwo nawarzone przez prezesa, swojego poprzednika i dział sportu. Poza tym rewolucja, o której wspomnieliśmy, musi dokonać się też w głowach. Bez mocnego „resetu” Podbeskidzie wiosną nie ruszy z miejsca. Było sporo meczów przegranych jesienią ewidentnie w szatni.
SportoweBeskidy.pl: Odnosząc się do transferów, to te wykonane przed sezonem były – delikatnie rzecz ujmując – przeciętne.
M.S.: Praktycznie żaden transfer „nie wypalił”. Trochę świeżości dał jedynie młody Sitek. Nie wiem na jakiej zasadzie dochodziło do rekrutacji piłkarzy do klubu, ale z profesjonalizmem nie miało to wiele wspólnego. Bo faktem jest, że nowi zawodnicy nie dość, że nie byli wzmocnieniem, to i nawet nie stanowili przynajmniej uzupełnienia kadry. Przykład Rundicia jest tu wymowny, bo był to jeden z najsłabszych punktów drużyny.
SportoweBeskidy.pl: Zespół ma za sobą jesień nieudaną, a może wręcz fatalną?
M.S.: Niestety, było bardzo, ale to bardzo kiepsko. Sam rekord straconych goli, którego pewnie nikt nigdy nie pobije, świadczy o postawie Podbeskidzia. Widzimy co dzieje się w tabeli. Wszyscy punktują, potrafią wygrywać mecze „na papierze” nie do wygrania. W walce o utrzymanie liczą się już w zasadzie tylko beniaminkowie. Podbeskidzie, nie dość, że pod względem piłkarskim wygląda najgorzej, to i z Wartą, i ze Stalą, zagra wiosną na wyjazdach.
SportoweBeskidy.pl: Pamiętasz jednak zapewne sezon, w którym utrzymaliście się w ekstraklasie mając jeszcze mniej punktów na półmetku i większą stratę do drużyn poprzedzających...
M.S.: Zgadza się, ale nie mieliśmy tylu straconych bramek i koszmarnych błędów indywidualnych, czy w poszczególnych formacjach na koncie. Były więc podstawy, aby zimą poprawę gry zespołu o coś realnego opierać. Tu niestety brakuje tak elementarnych kwestii, jak choćby pozytywne myślenie. Nie dostrzegłem wzajemnego wspierania się, „nakręcania”. Była za to dostrzegalna „gołym okiem” obojętność. Dziś ja zrobiłem błąd, za tydzień zrobisz go ty. I trudno.
Popatrzmy, jak Podbeskidzie zdobyło te kilka punktów jesienią. Najlepszy był zremisowany mecz z Cracovią, w pozostałych punkty były olbrzymim fartem i przypadkiem. Zagłębie i Stal zostały w Bielsku pokonane w okolicznościach nie przynoszących wcale jakiejś satysfakcji, a remisy wyjazdowe z Pogonią i Jagiellonią to była męczarnia. Mało było dobrych akcji, uporządkowanej gry, strzałów. Podbeskidzie nie zagrało choć jednego przekonującego meczu. Pamiętam euforię po ograniu Zagłębia i zapowiedzi marszu w górę tabeli. Szkoda, że wtedy zabrakło trzeźwej oceny sytuacji. Podbeskidzie miało w końcu „zaskoczyć” i... nie zaskoczyło.
SportoweBeskidy.pl: Pożar wydawał się faktycznie nieunikniony. Zareagowano zbyt późno? Można było zrobić coś więcej, aby finisz jesieni był przynajmniej przyzwoity?
M.S.: Reakcji zdecydowanie zabrakło. Kiedy w pierwszym sezonie w ekstraklasie prezentowaliśmy się słabo prezes Wolas wstrząsnął drużyną karami finansowymi i zmianami w sztabie. Nie twierdzę, że była to idealna decyzja w tamtym momencie, ale jakaś reakcja była. Ktoś musiał zostać obciążony za zaistniałą sytuację. U trenera Brede wszystko było – jak to określał – zgodnie z planem, a więc widoczny postęp, 25 minut naprawdę dobrej gry, a pojawiają się tylko indywidualne błędy, które wystarczy wyeliminować, aby regularnie punktować. W klubie tego słuchano i brnięto w coś, co teraz realnie może przełożyć się na najgorszy sezon Podbeskidzia w historii pod względem punktowych zdobyczy. Zmiana trenera często jest impulsem potrzebnym do tego, aby „odciąć” pewne rzeczy i pójść dalej. Tu – powtórzę – zabrakło jakiejkolwiek reakcji ze strony prezesa klubu. Aż decyzja zapadła ponad nim.
SportoweBeskidy.pl: Kontrakt z trenerem Kasperczykiem zawarto na pół roku. To chyba kolejny powód do niepokoju?
M.S: Być może pozostali trenerzy, jak Rumak, Tarasiewicz czy Mamrot, o których się mówiło, chcieli dłuższej współpracy. Może to kwestia klubowej kasy? Osobiście ten półroczny kontrakt odbieram jako wyciągnięcie ręki w stronę klubu przez trenera Kasperczyka. Martwi mnie, że znowu patrzy się bardzo krótko w przyszłość. Oczywiście, że w obecnej sytuacji trudno o jakiś skonkretyzowany plan długofalowy. Ale mam wrażenie, że znów dominuje chaos, który coraz bardziej czyni Podbeskidzie klubem zaściankowym.
SportoweBeskidy.pl: To na koniec – utrzymanie jest możliwe?
M.S.: Podbeskidzie utrzymało się już w pozornie gorszym położeniu, ale też spadło do I ligi w pozornie komfortowej sytuacji, ocierając się o miejsce w grupie mistrzowskiej. Teraz bez wątpienia łatwo nie będzie. Wiele się musi zmienić, aby wiosna była lepsza. Przewiduję, że do ostatniej kolejki pewności pozostania w ekstraklasie nie będzie. Na dziś Podbeskidzie to główny kandydat do spadku i – co gorsza – tak też jest postrzegane przez inne kluby. Bardzo ważne będzie, jakie decyzje teraz będą podejmowane.