- Mamy mieszane uczucia po tym meczu. Taki niedosyt, połączony ze szczęściem. Dwukrotnie prowadziliśmy, jednak punkt udało się wywalczyć w samej końcówce. Ogólnie mecz był ciekawy dla oka kibica. Dużo otwartej gry, co było spowodowane, że nie było u żadnej ze stron większego ciśnienia - mówi nam Patryk Pindel, trener WSS Wisła. 

 

W spotkanie lepiej weszli gospodarze, którzy nieco ponad kwadrans potrzebowali na otwarcie wyniku. Paweł Leśniewicz otrzymał dobre dogranie z głębi pola i sprytną "wcinką" pokonał bramkarza ze Strumienia. Zawodnik ten raz jeszcze mógł się pokusić o bramkę. Defensywa ekipy ze Strumienia popełniła prosty błąd, ale Leśniewicz ich za to nie skarcił. Wisła Strumień natomiast również miała swoje okazje. Próbę Bartosza Wojtkowa dobrze obronił Rafał Jacak, a strzał Tomasza Lorenca był nieco niecelny. 

 

Druga połowa rozpoczęła się od większej intensywności ofensywnych zapędów strumienian. Sygnał do odrobienia straty dał Łukasz Mozler, który trafił w słupek. W 68. minucie nie pomylił się natomiast Jakub Puzoń, puentując prostopadłe dogranie. Odpowiedź gospodarzy przyszła w 76. minucie, gdy Wojciech Małyjurek zachował zimną krew w sytuacji sam na sam. 120 sekund później ponownie mieliśmy remis - akcję z lewej strony przytomnie sfinalizował Dawid Gizler. Prawdziwe emocje nastąpiły jednak w samej końcówce. W doliczonym czasie na prowadzenie ekipę ze Strumienia wyprowadził Gizler, wygrywając pojedynek "oko w oko" z bramkarzem WSS. Gdy wydawało się, że trzy punkty pojadą do Strumienia, to w końcowych sekundach Krystian Strach mądrze odnalazł się w podbramkowym zamieszaniu i ustalił wynik na 3;3. 

 

- To był mecz w naszym stylu. Nie pierwszy raz w tym sezonie straciliśmy punkty w samej końcówce. WSS Wisła jednak walczyła i zasłużyła na ten punkt - przyznaje Krzysztof Dybczyński, szkoleniowiec strumienian.