Kiedyś Żywiec piłką nożną stał. Na mecze Śrubiarni Żywiec (tak, taki klub niegdyś istniał), chodziło po kilkaset osób, a jeszcze więcej na mecze Górala, Koszarawy czy Czarnych, gdzie wybierali się wszyscy pracownicy popularnej fabryki "Papiernik". To były jednak zupełnie inne czasy. Były wyniki, atmosfera, kibice i pieniądze. Ich najwięcej ostatni raz widziano na al. Wolności, gdy w Koszarawę pompował grube siano "wujek z Bostonu", w postaci Antoniego Kruczyńskiego. To właśnie za jego czasów TSK świętowała największe sukcesy, jak wyrównane boje z Wisłą Kraków i Koroną Kielce w ramach Pucharu Polski, mistrzostwa IV ligi, czy wreszcie awans do III ligi. O nią Koszarawa rywalizowała z Ruchem Radzionków. Żywczanie na wyjeździe wygrali 1:0, a u siebie przy ponad 2-tysięcznej publiczności przypieczętowali awans zwyciężając 3:0. Wtedy w barwach Koszarawy występowali tacy znakomici zawodnicy, jak Seweryn Kiełpin (obecnie Wisła Płock), Maciej Szmatiuk (Górnik Łęczna), Damian Gacki (niegdyś Rozwój Katowice) oraz piłkarze, których nikomu raczej przedstawiać nie trzeba. Wystarczy wspomnieć, że odpowiedzialni za strzelenia bramek byli Krzysztof Bizacki - były reprezentant Polski, snajper takich zespołów, jak Ruch Chorzów czy GKS Tychy - a także Mieczysław Sikora, który w naszym regionie jest wszystkim doskonale znany. Na ławce trenerskiej zasiadał natomiast Marcin Brosz...

Po awansie do III ligi burmistrz Żywca Antoni Szlagor deklarował, że to wielka chwila dla tego miasta oraz, że klub może liczyć na jego wsparcie. Niestety, takowego wsparcia nie było, a już na pewno nie w takiej formie, jakiej by oczekiwano. Koszarawa po dwóch latach na skutek rezygnacji sponsorów i dziury w budżecie musiała już w drugim sezonie wycofać się z rozgrywek. Dalsze losy Koszarawy już znamy. Bielska "okręgówka" i jej środkowe rejony. 

 
Niegdyś niemniej głośno w Żywcu było o Góralu, gdy ten występował jeszcze na stadionie, gdzie obecnie stoją budynki żywieckiego browaru. Niestety, w Góralu podobnie jak i w Koszarawie w pewnym momencie zakręcono „kurek” i tylko fuzja z Czarnymi pozwoliła klubowi przetrwać. Nowopowstały zespół przez większą część występował w lidze okręgowej, by w 2011 roku awansować do IV ligi. W sezonie 2014/2015 na skutek problemów organizacyjno-finansowych Góral spadł z hukiem z powrotem na bielskie boiska. 
 
Na Żywiecczyźnie wszyscy największe nadzieje powinni obecnie pokładać w GKS-ie Radziechowy-Wieprz. Powinni, lecz tego nie robią. IV-ligowiec pomimo, że jest obecnie najwyżej usytuowanym klubem w regionie, to nie cieszy się większym zainteresowaniem oraz sympatią w samym Żywcu. Dla wielu mieszkańców okolicznych miejscowości, GKS to jedynie sztuczny twór, który wkrótce padnie, gdy tylko sponsorom odwidzi się budowanie lokalnej Bruk-Bet Termalici Nieciecza. I nie dziwota, wszak żywczanie zdążyli się już „sparzyć” nie tylko na „wujku z Bostonu”, lecz także na charyzmatycznym prezesie Pewli Małej, czy działaczach Skałki Żabnica, którzy w pogoni za wielką piłką niemalże doprowadzili klub do zniknięcia z futbolowej mapy. 

I pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nadejdą czasy, gdy kibice z Żywca aby zobaczyć ciekawą piłkę nie będą musieli jechać do Bielska na Podbeskidzie. Wstyd to bowiem, że ponad 30-tysięczne miasto nie ma klubu na poziomie co najmniej III ligi. Wstydem jest, że Radziechowy potrafią stworzyć drużynę, która jest wiceliderem w IV lidze, a Żywiec nie. Wstydem jest, że na mecze Koszarawy i Górala kilkaset ludzi chodzi tylko wtedy, gdy ci grają na siebie. I choć pretensji do zarządów większych mieć nie należy, tak już do lokalnych władz miasta owszem. Niestety, ale futbol w Żywcu umiera. A może już powoli umarł?