
Od niespodzianki do pogromu
Sam start pucharowej batalii Olzy Pogwizdów ze Spójnią Zebrzydowice zwiastował niełatwą przeprawę faworyzowanych gości.
Była bowiem 2. minuta, gdy defensorzy reprezentanta „okręgówki” zagapili się, a tylko na to czyhając Tomasz Pinkas dał gospodarzom nieoczekiwane prowadzenie. Olza nie cieszyła się jednak zaliczką długo. W 9. minucie nic sobie nie robiąc z około 25-metrowej odległości wybornie z rzutu wolnego przymierzył Grzegorz Kopiec. Zebrzydowiczanie złapali przysłowiowy wiatr w żagle i w 21. minucie znów znaleźli sposób na Krzysztofa Dzięgiela. Kopiec z prawej flanki dograł do Piotra Pastuszaka, ten przyjął futbolówkę na 10. metrze, wyczekał golkipera Olzy, a gdy ten wyszedł ze „świątyni” umiejętnie go przerzucił. I trzeba przyznać, że był to moment meczu, w którym jego losy ostatecznie przechyliły się na rzecz faworyta.
– Czuliśmy, że piłkarsko mamy dużą przewagę i możemy dzięki temu wydarzenia na boisku kontrolować. Poza zaskoczeniem na początku zagraliśmy odpowiedzialnie, jak na zespół z wyższej ligi przystało – zauważa Dariusz Owczarczyk, szkoleniowiec Spójni, która w wysiłkach, by ekipę z Pogwizdowa dobić ani myślała ustępować.
Pokłosiem zaangażowanej postawy piłkarzy Spójni były gole prowadzące do „demolki”. Minuty 30. oraz 53. naznaczone zostały – i bez wątpienia jest to godne odnotowania – trafieniami... samobójczymi. W pierwszym przypadku Krzysztof Skóraś naciskał obrońcę Olzy, który jako ostatni dotknął piłki, zaś w premierowym kwadransie drugiej części feralną okazała się próba wybicia futbolówki po dośrodkowaniu. W 55. minucie akcję wykończył Pastuszak, a niebawem „dwupaka” pozazdrościł mu Kopiec, którego wyborne uderzenie z 20. metrów, odbijające się po dwakroć od poprzeczki, było ozdobą potyczki bądź co bądź jednostronnej.