Po dwóch sezonach przerwy obie ekipy ponownie spotkały się w bezpośredniej konfrontacji. W sezonie 2018/19, w którym ŁKS uzyskał promocję do wyższej ligi, był drużyną poza zasięgiem ówczesnego Podbeskidzia, co dobitnie pokazały mecze zarówno w Bielsku-Białej, jak i w Łodzi, oba wygrane przez ŁKS 3:0. Łodzianie w obecnej kampanii zgromadzili dotychczas 14 punktów. To o dwa więcej niż Podbeskidzie, dlatego mecz zapowiadał się bardzo ciekawie, także dla układu w klasyfikacji I ligi. 

 

 

Względem ostatniego meczu trener Podbeskidzia przeprowadził dwie zmiany. Dominika Frelka zastąpił Jakub Bieroński, a za Michała Janotę zagrał Goku Roman. Górale mecz rozpoczęli od wysokiego pressingu. Pod bramką ŁKS-u zrobiło się groźnie w 9. minucie, gdy Kamil Biliński wychodził sam na sam, lecz w tej sytuacji arbiter odgwizdał "spalonego". 10 minut później kapitan Podbeskidzia szukał szczęścia po strzale z dystansu - bez zamierzonego efektu. Ekipą, która wymierzyła pierwszy "cios" był ŁKS. W 22. minucie Piotr Janczukowicz głową ulokował piłkę w siatce, po wcześniejszej bierności defensywy bielszczan. Tuż przed końcem premierowej odsłony gry los się jednak uśmiechnął do Górali. Mathieu Scalet doprowadził do remisu po bardzo ładnej, zespołowej akcji. 

 

Uskrzydleni Górali wyszli na drugą połowę ze sporą dawką animuszu, choć początkowo w ich próbach sporo było niedokładności. Na duży plus należy jednak odnotować wejście Marko Roginicia. Chorwat na boisku zameldował się w 62. minucie, aby chwilę później fetować trafienie. Napastnik skutecznie sfinalizował dwójkową akcję z Bilińskim. Jak się okazało to trafienie ustawiło losy spotkania, choć do ostatniego gwizdka arbitra emocji nie brakowało. Podbeskidzie tym samym po siedmiu meczach bez zwycięstwa nad ŁKS-em w końcu przełamało niemoc z tym rywalem.