PACJENT ZDROWSZY. W TYŁACH
Pacjent o nazwie Podbeskidzie, który przegrał trzy kolejne mecze podjął leczenie. Na razie kurację zaczęto od tyłów. W meczu z Lechem Poznań najważniejsze było zachowanie czystego konta i brak konieczności odrabiania strat już od pierwszych minut, jak miało to miejsce z Jagiellonią Białystok i Pogonią w Szczecinie.
Stąd między innymi ustawienie na prawej pomocy Marka Sokołowskiego, który miał uszczelnić boczne strefy, wiedząc jakimi zawodnikami „Kolejorz” na skrzydłach dysponował. Cel został osiągnięty, mimo, że duża w tym zasługa gości z Poznania. I ich nieskuteczności. W pierwszej połowie nie trafili oni ani razu w światło bramki. „Górale” przynajmniej raz, choć gola po słabym strzale Marcina Wodeckiego trudno było się spodziewać.
Ktoś powie, że z „Sokołem” w drugiej linii i grającym nie na swojej stronie Damianem Chmielem, który do tego grał z urazem i nie prezentował się na swoim normalnym poziomie, trudno o nadmiar sytuacji. Ciągle najgroźniejszym zawodnikiem pozostaje Aleksander Jagiełło. Wchodzi tylko na zmianę, bo jest trochę „podjechany”. Nie dość, że to dopiero jego pierwszy sezon na tym poziomie, to jest dość mocno eksploatowany w młodzieżowej reprezentacji. Na samych skrzydłach trudno się opierać. Ale co zrobić, gdy środek nie funkcjonuje? Dariusz Łatka z Antonem Slobodą nie wymieniają między sobą podań. Fabian Pawela ciągle nie może się odnaleźć. Piotr Malinowski w każdym spotkaniu dochodzi do sytuacji i walczy o każdy metr boiska, za co należy mu się pochwała, ale gola jak nie było, tak nie ma. Pierwszą dobrą kombinacyjną akcję opartą na kilku zagraniach bez przyjęcia zespół rozegrał dopiero w 52. minucie. Przez blisko godzinę gry w ofensywie prawie nie było. A jeśli nawet, była dość archaiczna, by nie powiedzieć prymitywna.
Owszem, gdyby w końcówce Jagiełło lepiej „pocelował”, trzy punkty zostałyby w Bielsku-Białej, bo taka bywa piłka. Najbliższe dwa tygodnie trzeba niestety spędzić na dnie ligowej tabeli. I żyć ze świadomością, że przed drużyną jeszcze dziesięć ligowych kolejek, a kadra przez ten czas nie zrobi się mocniejsza.
I jeszcze jedno. Otwiera się nową trybunę, przyjeżdża Lech Poznań, spotkanie o najlepszej porze w sobotę, mrozu nie ma. Przychodzi 3300 osób! Czy ktoś zadbał o to, by frekwencja była wyższa? Cała promocja nie może opierać się jedynie na rozklejeniu kilkudziesięciu plakatów i nadziei, że każdy będzie chciał zobaczyć, jak siedzi się na nowych krzesełkach. Ludzi trzeba czymś zachęcić i wydarzeniem jesieni non stop „nakręcać”. Złota polska jesień nie będzie trwała do grudnia. A runda jesienna jeszcze trochę potrwa.