Mój przyjaciel Grzegorz Szerszenowicz, a przed laty szkoleniowiec kilku klubów polskiej ekstraklasy, takich jak Lech Poznań, Zagłębie Lubin czy Jagiellonia Białystok, kpił sobie mówiąc, że jak oglądał „popisy” bielskich Górali w przegranym meczu z Piastem, to bolały go zęby. Mnie zęby nie bolały, ale było mi bardzo smutno przyglądając się wyczynom bielskiego zespołu, które były wręcz żenujące.

wojtulewski Nie chcę imiennie nad piłkarzami się znęcać i wytykać im różne niedostatki, ale mam już trochę dosyć figlów graczy Podbeskidzia w tej ciągnącej się, jak flaki z olejem końcówce sezonu. Widać, że drużyna nie stanowi monolitu, a ta prawie 30-osobowa prawie kadra jest albo chora, albo zmęczona. Leczą się Korzym, Patejuk, Malinowski, Chrapek, Sloboda. Reszta coś tam robi na boisku, ale z meczu na mecz gra coraz słabiej. Ja nie widzę tej zaciętości w grze piłkarzy, tej pasji, tylko słabość, zmęczenie. Nie chcę powiedzieć brak ambicji. Widać, że powietrze „uszło” z tej drużyny.

Do końca sezonu jeszcze trzy mecze. Trzeba grać i walczyć o punkty, bo zaczyna się robić „gorąco” w ligowej tabeli. Dziwne to wszystko, bo choć klub ma skromny budżet to został zbudowany na solidnych fundamentach. Jest poukładany organizacyjnie i ekonomicznie. Jest dobrze zarządzany i prowadzony przez prezesa Wojciecha Boreckiego. Pracują tam ludzie ze sportową pasją. Pieniądze dla piłkarzy są na skromnym poziomie w porównaniu do innych zespołów ekstraklasy, ale wypłacane regularnie, w terminie i bez poślizgów. I nie chcę narzekać. Mamy do rozegrania jeszcze trzy kolejki, ale różne refleksje człowieka nachodzą po obejrzeniu takich popisów Górali, jakie zademonstrowali w Gliwicach. Jest taka stara angielska zasada: „Jak się koło nas pojawi coś niepożądanego to konsekwentnie udawajmy, że tego nie widzimy. Może samo zniknie”. I można odnieść takie wrażenie, że podobne schematy funkcjonują wśród bielskich Górali. Problemy nie znikną, a powiem więcej – uwidocznią się coraz bardziej i intensywniej.

Mamy jeden z najstarszych zespołów w lidze. Wiem, wiem, że o klasie zawodnika nie decyduje metryka, ale umiejętności. Jednak ekstraklasa to nie zespół szanowanych przeze mnie i innych kibiców futbolowych oldbojów, jak choćby „moje” Bielskie Orły. Nie chcę się czepiać wiekowych piłkarzy, ale dwaj prawie 40-letni bramkarze to chyba w zawodowym futbolu ewenement. Nic do nich nie mam, a wręcz ich lubię i szanuję. To sympatyczni ludzie, ale wymogi ekstraklasy są jednak trochę wyższe. Inny problem? Z roku na rok czekam na udane transfery i nie mogę się doczekać. A już brak w podstawowej „11” najdroższego piłkarza w historii klubu Roberta Mazana to klasyczny przykład pomyłek transferowych. Dziwne to wszystko.

Prezes Wojciech Borecki to do niedawna znakomity szkoleniowiec pracujący w zespołach ekstraklasy. Więc zna się na zawodnikach, jak mało kto. Ale dlaczego w klubie nie ma dyrektora sportowego? Dlaczego nie ma jednej osoby, która jest odpowiedzialna za transfery? Trenerzy patrzą na dobro klubu głównie w krótkiej, własnej perspektywie. A taki dyrektor sportowy odpowiedzialny za transfery, jak go zwać tak zwać, może być kierownikiem sportowym drużyny, to człowiek patrzący szerzej na dobro klubu, na perspektywy sportowego rozwoju kandydatów aspirujących do gry w klubie. Chciałbym też, aby w klubie była rozwinięta cała sieć skautingu, aby piłkarze nie byli „upychani” tylko przez agentów. Następnym problemem są wychowankowie klubu, a właściwie ich brak. Nikt z wychowanków w ostatnim czasie nie zdołał przebić się do pierwszego zespołu. I ta dziwna plaga kontuzji. Pięciu zawodników mających szansę gry w pierwszym składzie się leczy. Te problemy same nie znikną.

Takich to parę refleksji przyszło mi do głowy, jak patrzyłem na „popisy” Górali w Gliwicach. To wszystko wymaga szybkiego rozwiązania. Systemowego. By nie była to kolejna sportowa prowizorka. Nie możemy więc udawać, że tego nie widzimy. Tak po angielsku.

Ze sportowym pozdrowieniem Sławomir Wojtulewski