Podobno warto wierzyć do końca. Podobno dopóki piłka w grze... Wszelkiego rodzaju sekwencje na temat wiary w siebie wzięli do siebie torunianie, którzy mimo porażki 2:6 przyjechali do Bielska-Białej nie jak na "ścięcie", a powalczyć o korzystny rezultat. Długimi fragmentami ich gra mogła podobać się postronnym kibicom, stąd z pewnością nie był dla bielszczan to awans z gatunku łatwych i przyjemnych. 

 

Przyjezdni postawili przede wszystkim na "żelazną" defensywę, z czym mieli problem "rekordziści". Przede wszystkim "cuda" w bramce torunian wyczyniał golkiper, Kamil Naparło, który swoimi interwencjami wyrósł na bohatera meczu. W pierwszej części widzowie nie zobaczyli żadnych trafień, co nie jest częstym wydarzeniem w futsalu. W końcowych minutach spotkania bliżej bramkowego łupu byli jednak przyjezdni, którzy grali w przewadze po drugiej żółtej, a w konsekwencji czerwonej kartce Janiego Korpeli. Vis-a-vis Naparły - Bartłomiej Nawrat również wykazał się umiejętnościami najwyższych lotów. 

 

Jeszcze mocniej, jeszcze odważniej ruszyli biało-zieloni po zmianie stron. Ich konsekwencja przyniosła zamierzony rezultat w 25. minucie, gdy skuteczną dobitką po próbach Pawła Budniaka wykazał się Mikołaj Zastawnik. Jak się okazało, to trafienie ustaliło losy meczu. Nie oznacza to bynajmniej, że na placu gry, do ostatniej syreny, nic się nie działo. Najbliżej wpisania się na listę strzelców był Artur Popławski, lecz piłkę po jego strzale na poprzeczkę sparował golkiper z Torunia. "Rekordziści" nie wykorzystali także okresu, gdy w przewadze, gdy w 39. minucie boisko opuścił Daniel Gallego.