Z kolei w 5. minucie nogami golkiper Haladasu odbił próbę Sebastiana Leszczaka. Co istotne, coraz bardziej dawał o sobie znać pressing stosowany przez Węgrów, przejmujących w taki sposób inicjatywę. W 13. minucie bielszczan od straty bramki uchronił Bartłomiej Nawrat, który obronił zaskakujący strzał Zoltana Drotha. Odpowiedzią mistrzów Polski była szarża "na szybkości" Matheusa, którą niecelnie finalizował Paweł Budniak. W okolicznościach walki na granicy przepisów padł wreszcie w 17. minucie gol. Leszczakowi przeciwnicy piłkę odebrali bezpardonowo, arbiter gry nie przerwał, po czym z najbliższej odległości Węgrzy dopełnili formalności. Tyleż pechowo, co i niesprawiedliwie stracona bramka, poderwała na szczęście Rekord do walki. Zanim wybrzmiała syrena oznajmiająca pauzę bielski zespół mógł, a nawet i powinien, wyrównać. Uderzenia Mikołaja Zastawnika, wślizg Łukasza Biela i wreszcie po akcji w tymże duecie fenomenalnie wybroniona główka Biela okrasiły obiecującą skądinąd końcówkę w wydaniu Rekordu.

Ostrzeżeniem dla zespołu z Cygańskiego Lasu po powrocie na parkiet była sytuacja sam na sam z 22. minuty, z której Nawrat wyszedł obronną ręką. Na odnotowanie, jako riposta "biało-zielonych", zasługuje próba Biela po wyrzucie bielskiego golkipera, w następstwie której Węgrów uratował słupek. Zamiast jednak wyrównania kilkanaście sekund później rywal odskoczył na 2:0. Rosły Droth pokazał wartość dla swojej drużyny, odwracając się ze Stefanem Rakiciem na plecach i atomowo pokonując Nawrata w 27. minucie. Nie złamało to "rekordzistów", bo już w 28. minucie asystę Matheusa spożytkował Budniak, dokładnym strzałem obok bezradnego bramkarza ekipy z Węgier.

To, co działo się od 30. minuty konfrontacji śmiało określić można mianem futsalowego szaleństwa. Wystarczył "moment", aby mistrz Polski znalazł się w arcytrudnym położeniu, w czym potężna zasługa Drotha, który w swoim stylu huknął na 3:1 między nogami Nawrata. Po wznowieniu wcale nie było lepiej. Błyskawiczna strata Rekordu umożliwiła Adamowi Vasowi podwyższenie rezultatu na korzystny na wskroś dla Haladasu. Koniec emocji? Nic bardziej mylnego. W 32. minucie indywidualną akcję szczęśliwym strzałem na gola zamienił Michał Kubik, a w 33. minucie Węgrów w konsternację wprawił dostawiający optymalnie nogę Biel. Bielszczanie od tego momentu niemal nie schodzili z połowy przeciwnika, szukając sposobu na obronę Haladasu z Rakiciem w charakterze "lotnego bramkarza". Okazji, aby wyrównać było bez liku. 34. minuta - słupek Rakicia, 35. minuta - przegrany pojedynek Biela z golkiperem, 38. minuta - minimalna pomyłka Kubika, 39. minuta - odbijane instynktownie uderzenia Budniaka i po dwakroć Kubika z ostrego kąta.

To, co jednak najważniejsze, to... wynik, który w dramatycznych okolicznościach pozostał niestety niezmiennym w stosunku 4:3 dla węgierskiej drużyny.