Podkreślić jednak należy, że zarówno aura spotkania, jak i jego początkowe minuty nie zwiastowały niczego dobrego. Na 10. minut przed rozpoczęciem konfrontacji zaczął padać deszcz, a po 9. minutach od pierwszego gwizdka gospodarze przegrywali po rzucie rożnym i celnym strzale głową. Miejscowi zareagowali szybko i w najlepszy z możliwych sposobów - również po stałym fragmencie. Nie potrzeba było jednak jego wykończenia, bo bramkę bezpośrednio z kornera zdobył Andriy Apanchuk. Pozwoliło to LKS-owi pójść za ciosem - za sprawą tego samego zawodnika drużyna prowadziła 2:1. Ukrainiec wykorzystał dośrodkowanie Rafała Hałata i zdobył bramkę strzałem z 5. metra. W 36. minucie strzał z 20. metra z rzutu wolnego Macieja Felscha na słupek sparował bramkarz gości, a najszybciej do piłki dopadł Hałat i podwyższył prowadzenie.

 

W drugiej połowie wydarzenia boiskowe zdeterminował ciągle padający deszcz, który wpłynął na stan murawy i poczynania zawodników. Nie przeszkodził jednak w zdobyczach strzeleckich. W 63. minucie z rzutu rożnego tym razem nie strzelał, a dośrodkowywał A. Apanchuk, co przyniosło asystę po skutecznej główce Felscha. Unię stać było na strzelenie jeszcze jednej bramki - przyjezdni wykorzystali błąd gospodarzy w środku pola i po sytuacji sam na sam zdobyli gola. Ostatnia bramka w tym spotkaniu była bliźniaczo podobna, a do dubletu strzeleckiego dublet asyst dorzucił A. Apanchuk, który dogrywał swojemu bratu Oleksandrowi Apanchukowi, ten wygrał pojedynek z golkiperem Unii. Tym samym przełamanie stało się faktem.

 

- Mecz był całkowicie pod nasza kontrolą, o czym świadczy wynik. Powinniśmy zamknąć go już do przerwy. Mieliśmy sporo sytuacji, ale nie wszystkie udało się nam wykorzystać. Nie bez znaczenia była też aura pogodowa, która wpłynęła na nasze boiskowe poczynania. Przeciwnik nie był w stanie nas niczym zaskoczyć, nastawił się na obronę i szybkie kontrataki. Byliśmy jednak na to przygotowani - podsumował spotkanie Szymon Waligóra, szkoleniowiec LKS-u Czaniec.