SportoweBeskidy.pl: Po kilku latach wróciłeś do sędziowania meczów Ekstraklasy. Wierzyłeś, że stanie się to jeszcze w 2020 roku? 
Tomasz Wajda: Każdy ma swoje marzenia i dąży do tego, by stawiać sobie coraz wyższe cele, a następnie je realizować. Okresu, w którym nie byłem sędzią ekstraklasowym, nie zmarnowałem. Rozwijałem się i robiłem uprawnienia konieczne do tego, by móc sędziować mecze z obsługą VAR-u. Nie każdy wie, ale jest wymagana na to licencja, którą uzyskuje się po długich szkoleniach i kilku "testowych" meczach. Końcem października przeprowadziłem ostatnie takie spotykanie. Był to mecz Pucharu Polski: Bruk-Bet Termalica Nieciecza grała z Rakowem Częstochowa. Mecz wypadł dobrze i jeszcze w grudniu udało mi się poprowadzić 2 mecze w PKO Ekstraklasie: Pogoń Szczecin - Stal Mielec i Śląsk Wrocław - Warta Poznań.
 
SportoweBeskidy.pl: No właśnie - VAR. Ile ludzi tyle opinii o tej technologii. Jak Ty ją oceniasz? Pomaga czy jednak zabija nieco emocje w futbolu? 
T.W.: Dla mnie z perspektywy sędziego VAR jest oczywiście "in plus". Sędziując mamy z tyłu głowy, że ta technologia może nam pomóc. Z boiska ludzkie oko nie jest w stanie wszystkiego wychwycić. Możemy być bardzo dobrze ustawieni, ale szybkość i dynamika sytuacji może sprawić, że popełnimy błąd. VAR jest od tego, by je wyhaczyć i podjąć właściwą decyzję. W przeszłości ta technologia pomogłaby zareagować w takich sytuacjach, jak chociażby przy pamiętnej bramce Thierry'ego Henry, która dała Francji awans na dużą imprezę kosztem Irlandii. 

 
SportoweBeskidy.pl: Dlaczego zatem sędziowie popełniają w dalszym ciągu błędy mimo korzystania z VAR-u? 
T.W.: Zacznijmy od tego, że nie można się sugerować każdą opinią publiczną. Nie każdy zna właściwe przepisy gry w piłkę i interpretuje sytuacje po swojemu. Najważniejszą kwestią jest to, że VAR jest narzędziem, które interweniuje tylko w przypadku popełnienia istotnego błędu przez sędziego. Jeśli sytuacja jest sporna, to jakakolwiek zmiana przy użyciu VAR-u zamieni kontrowersję w drugą kontrowersję. 
 
SportoweBeskidy.pl: Co z pracy sędziego utkwiło Ci szczególnie w pamięci?
T.W.: Mam w pamięci kilka zabawnych anegdot, ale chciałbym przytoczyć sytuację z meczu el. ME. Na Wembley reprezentacja Anglii podejmowała San Marino - byłem w tym meczu sędzią bramkowym. Przed spotkaniem podszedł do mnie Joe Hart i humorystycznie zaproponował mi... gumę do żucia. Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie - tydzień wcześniej oglądasz w domu, w ciepłym fotelu tych zawodników w TV, a kilka dni później spotykasz ich na żywo i z nimi rozmawiasz. To jest piękne w tym zawodzie. 

 
SportoweBeskidy.pl: Na jakim szczeblu jest większa kultura - centralnym czy jednak amatorskim?
T.W.: W wyższych ligach jest spokojniej. I to pomimo większej stawki meczów i emocji. Myślę, że istotnym czynnikiem jest tutaj to, że piłkarze w swoich kontraktach mają zapisy o karach za niesportowe zachowanie i kluby to egzekwują. Zdarzają się jednak "gorące" sytuacje. Dość wspomnieć, że na początku tego sezonu sędziowałem mecz w Pucharze Polski KSZO Ostrowiec Świętokrzyszki - Wisła Kraków. Gospodarze sensacyjnie pokonali faworytów, ale trener KSZO nie dotrwał do końca meczu. Marcin Sasal, bo o nim mowa, w pierwszej połowie otrzymał ode mnie żółtą kartkę. W przerwie wtargnął na środek boiska, mając pretensje do asystenta. Przepisy stanowczo mówią co trzeba w takiej sytuacji zrobić - otrzymał więc czerwoną kartkę. Po meczu trener Sasal przyszedł jednak do mnie i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Na konferencji prasowej przyznał, że "ta kara się mu należała, ale on nie wzoruje się na Walerym Łobanowskim i musi żyć na ławce trenerskiej".
 
Jeśli chodzi o niższe lig... Tam każdy co weekend gra dla swojej pasji, chce się trochę odciąć od codzienności. Dochodzi jednak do sytuacji, w których granica zostaje przekroczona. W ostatnich latach kilka razy słyszało się o tym, że sędzia został pobity. To niedopuszczalne i trzeba takie zachowanie piętnować. 
 
SportoweBeskidy.pl: Wiele się mówi o tym, że poziom kształcenia sędziów w naszym regionie jest coraz niższy. Jakie jest Twoje zdanie? 
T.W.: Patrząc z perspektywy lat - zbyt wiele się nie zmieniło: są egzaminy, szkolenia, testy. Wszystko funkcjonuje więc tak, jak powinno. Obecnie sytuacja pandemiczna nie ułatwia procesu szkolenia. Wszystkie zajęcia odbywają się w formie online, a to nigdy nie jest to samo. Problem jest inny - coraz mniejsza ilość chętnych. Wynika to m.in. z tego, o czym mówiłem wcześniej. W niższych ligach sędziowie muszą mieć naprawdę dobrą psychikę, by poradzić sobie z kibicami czy rodzicami na trybunach - sędziując chociażby rozgrywki juniorskie. Wielu z młodych arbitrów po kilku meczach nie wytrzymują i rezygnują. A gdzie mają się uczyć fachu jeśli nie w takich meczach? Musimy być bardziej wyrozumiali. 
 
SportoweBeskidy.pl: Czy należy się spodziewać wkrótce kolejnych nowinek w przepisach? 
T.W.: Z każdym sezonem pojawiają się nowości oraz pomysły, które IFAB musi zaakceptować, a następnie przetestować i wdrożyć. Cel jest taki, aby wszystko było bardziej przejrzyste i jednoznaczne. Wciąż tematem dyskusji jest interpretacja zagrania piłki ręką. Niektórzy twierdzą, że każde zagranie powinno być odgwizdane, ale ja jestem innego zdania. Kiedyś zawodnicy specjalnie trafiali w rękę przeciwnika, by podyktować rzut karny. Nie tędy droga. Trzeba znaleźć na to złoty środek, choć uważam, że w Polsce dobrze sobie z tym radzimy.