14 lutego. Czy się tego chce, czy nie inność tego dnia widać na każdym kroku. Niestety. Jak dla mnie, to po prostu wyjątkowo tandetny wynalazek kultury masowej we współczesnym wydaniu. Opinii w temacie jednak tyle, co ludzi. Rolą dziennikarza sportowego roztrząsanie owego nie jest. Słynne Walentynki to w mediach sportowych nic innego, jak... kolejny dzień pracy. W dodatku, akurat sobota.

MN felieton Dziennikarstwo sportowe. Tu nie da się funkcjonować na zasadach pracy „od-do”. Do redakcji nie wchodzi się punkt 8:00, a zostawienie wszystkiego nie następuje 8 godzin później. Jest diametralnie inaczej. Można nawet zaspać i to niewątpliwy plus. Ale jednocześnie w tej swawoli często pozwolić sobie można jedynie na akademicki kwadrans. Zazwyczaj natomiast wygląda to tak, że odpoczynek (czyt. sen) poświęca się na... myślenie – co by tu napisać kolejnego dnia, z kim pogadać czy spotkać się, gdzie „znaleźć newsa”. Żyje się z tym 24 godziny na dobę.

W pewnym sensie to jakaś forma miłości, choć z rozumianymi tradycyjnie Walentynkami wspólnych elementów jest raczej niewiele. W życiu największą frajdę sprawia, gdy robimy to, co lubimy. Sportowo mam dwie pasje – tenis i siatkówkę. W kolejności dowolnej, zarówno jako widz, ale też aktywnie. A dziennikarstwo? To nie przypadek, bo... tu nie ma przypadków. Albo inaczej – jeśli przypadek się jednak trafi, to zwyczajnie słupki oglądalności ledwo podrygują. Często z powodu niemożności odnalezienia swojego miejsca w tym – nazwijmy to – związku.

Wpatrujemy się w laptopy (po latach w końcu każdy w szkłach), chodzimy na mecze o najdziwniejszych porach, marzniemy, albo gotujemy się, obrywamy piłkami, psioczymy na „wolną” sieć, nie rozstajemy się z telefonami, „walczymy” z techniką, własnymi tekstami i upływającym czasem. Inni dla przykładu dają się wówczas choćby „ponieść melanżowi”. Można by powiedzieć, że mamy trochę „lipę”. Jasne, że narzekamy. Kto zresztą tego dziś nie robi. Ale jednak czujemy się w tym naszym świecie całkiem komfortowo. To, że nie piszemy dla siebie jest moim tytułowym UCZUCIEM Z WZAJEMNOŚCIĄ.

Wierzcie mi – tego nie robi się dla pieniędzy. Bo to zawsze jest praca finansowo niedoceniona. Są redakcje, które za tekst płacą (może i nie uwierzycie) złotówkę! Pisząc dwa dziennie można zarobić nawet „dyszkę” w tygodniu. W weekend nie pozostaje więc nic innego, jak odłączyć sobie prąd. A czym jest sportowa sobota (jak widać nawet w Walentynki) wie tylko ten, kto przeżył podobny „młyn”.

Ale czego się nie robi dla Czytelnika. Co tam sobota. Kochać można przecież każdego dnia. Taka dziś naszła mnie refleksja.

Marcin Nikiel Redaktor Naczelny Portalu SportoweBeskidy.pl