Polska piłka jest chora. W czwartek prezes Podbeskidzia Bielsko-Biała Wojciech Borecki podał się do dymisji, która została przyjęta. W piątek okazuje się jednak, że szef „Górali” powinien ciągle działać, bo obowiązuje go okres wypowiedzenia.

iwanow_big Czyli najpierw zgadzamy się, by ktoś miał odejść, by potem wymagać od niego, by wciąż wypełniał swoje zobowiązania. Paranoja. A może typowa dla naszego futbolu sytuacja? Bo u nas ciągle się kłócimy, obrażamy, węszymy spiski, nie dotrzymujemy obietnic. Zamiast we wspólnym interesie razem pracować. Jest tylko jedna polska piłka. Dla zawodników, prezesów, sponsorów, właścicieli, kibiców i dziennikarzy. Nie wszyscy jednak myślą o jej rozwoju i przyszłości. Często traktuje się ją, jak formę zarabiania. Ale odchodzimy od głównego wątku czwartkowego wydarzenia.

Jak zwykle w Polsce, tak i w Bielsku-Białej, nikt nie był przygotowany na plan „B”. Wojciech Borecki – mimo, że w wielu kwestiach kompletnie się z nim nie zgadzam – ma na swoim koncie najpierw „cudowne utrzymanie”, a potem najwyższą lokatę w krótkiej ekstraklasowej historii Podbeskidzia. Został trener Leszek Ojrzyński, „Murapol” będzie sponsorem przez kolejne trzy lata, kadra –  choć moim zdaniem nadmiernie rozbudowana – była gotowa, wprowadzony został system premiowania, czego domagałem się w poprzednim sezonie... Wydawało się, że w klubie wszystko jest poukładane. Że panuje sielanka. Pomijając kwestię klimatyzatora. Nagle taka niespodzianka.

Z prezydentem Jackiem Krywultem musiało pójść „na noże”, bo prezesa spotkałem na meczu Ruch Chorzów – Esbjerg w Gliwicach. I tak wkurzonego nie widziałem go nawet po moich krytycznych felietonach. Na temat dymisji nie chciał rozmawiać. I jak najbardziej go rozumiem, obowiązuje go jeszcze umowa i chce być w porządku wobec swojego pracodawcy. Ale z drugiej strony, to od miasta, powinien pójść jakiś komunikat. Zamiast tego panuje jakaś dziwna zmowa milczenia. A ta zawsze będzie powodować domysły, spekulacje i przypuszczenia. Nie lepiej wystosować jakiś konkretny komunikat? Szczerość zawsze jest w cenie. Jej unikanie albo kłamstwo zawsze jest godne potępienia. Ludzie muszą wiedzieć jaka jest prawda.

Podam jeden prosty przykład. Dwa sezony temu Michał Probierz podawał się do dymisji jako trener Jagiellonii Białystok, w czasie swojego pierwszego w tym klubie podejścia. Cezary Kulesza nie wyraził na to zgody twierdząc, że szkoleniowiec ma kontrakt i ma dalej pracować. Tak też się stało. W Białymstoku zachowano się zatem, jak w profesjonalnej piłce i... metropolii. W Bielsku-Białej... Niech każdy sobie doda komentarz.

Każdy ma prawo do rezygnacji. Borecki też miał. Ale, jak się dymisję przyjmuje, to nie można od drugiej strony wymagać świadczenia usług. Nie można „zjeść ciastka” i „mieć ciastka”. Po co prezydent rezygnację parafował?

Wiadomo, że nikt nie miał planu, kto za pana Wojtka. Jedynym pomysłem była osoba naczelnika Wydziału Sportu, Ryszarda Radwana. Fajny, sympatyczny chłop, ma w sercu cały beskidzki sport, chce mu pomagać, ale to nie wystarczy. Odbieram tę kandydaturę, jak jakiś żart. Inaczej nie mogę tego nazwać.

Pewnie wielu czytelników się zdziwi, że bronię tu Wojciecha Boreckiego, mimo że w wielu tematach byliśmy innego zdania. Zwolnił z klubu wiele osób, które w mojej opinii powinny dalej w Podbeskidziu pracować, zatrudniał za dużo liczbę piłkarzy, bo za bardzo ufał (ufa) trenerom, których zatrudnia. Ale to jego prawo, bo jest (był) prezesem. Tak, jak moim prawem jest jego decyzję komentować. W piłce najważniejsze są jednak wyniki. A TE Borecki miał. Tego nikt mu nie zabierze i za to należy mu się w Bielsku-Białej cześć i chwała. Jak nagle mamy nie po drodze, pożegnajmy się uściskiem ręki i butelką dobrego koniaku. Najlepiej w niedzielę podczas meczu z Ruchem. A nie bawmy się w prawniczą ciuciubabkę. Chyba nie mam zbyt wielkich wymagań?