Z całą pewnością nie tak bielszczanie wyobrażali sobie wyjazdowe starcie, które przybrało scenariusz podobny do tego sprzed kilku dni, gdy to Constract był górą. Gospodarze znów uzyskali przed przerwą zaliczkę, futsaliści Rekordu dążyli do tego, aby ją zniwelować i odpowiadali, ale finalnie ich wysiłki nie zostały nagrodzone, a w końcowej fazie meczu wynik na dobre się "rozjechał"...

Na otwarcie wyniku fanom Constractu czekać przyszło krótko, bo do 6. minuty. Obsłużony przez bramkarza Ivan Feliz przytomnie piłkę przyjął, po czym uderzył między nogami Bartłomieja Nawrata. Identyczny okres upłynął do gola dającego przewagę 2:0. Feliz dograł do Adriano, który dopełnił formalności. I przyznać trzeba, że na trafienie podwyższające dystans między finalistami zanosiło się, bo wcześniej ekipa z Lubawy groźnie szarżowała w pobliżu "świątyni" Rekordu. Cóż z tego, że 14. minuta oznaczona została bramką kontaktową, o którą pokusił się Jani Korpela, skoro wraz z finiszem premierowej części Pedrinho zapewnił drużynie Constractu wyborne nastroje podczas przerwy.

Kiedy w kilkanaście sekund po wznowieniu gry miejscowi zdążyli "odjechać" ekipie z Cygańskiego Lasu na 4:1 - kornera na gola zamienił w minucie 21. Feliz - sytuacja zwycięzcy fazy zasadniczej Futsal Ekstraklasy stała się wybitnie trudna. Nie można "rekordzistom" odmówić tego, że z całych sił chcieli niekorzystny bieg zdarzeń odmienić. W kierunku bramki rywala uderzali Matheus, Mikołaj Zastawnik czy Korpela, ale na bakier było z precyzją bądź swoje na linii bramkowej czynił Victor Lopez. Dopiero w 34. minucie bielszczanie zanotowali ważny przechwyt, a atomowe uderzenie Michała Marka zatrzepotało w siatce. Emocje na finiszu? Nic bardziej mylnego. Między 36. a 39. minutą goście z Michałem Kubikiem w roli "lotnego" golkipera wywiesić musieli "białą flagę". Adriano, Ludgero Lopes i wreszcie Kacper Sendlewski byli bezlitośni w egzekucji kontr, a wraz z efektownym zwycięstwem 7:2 zawodnicy Constractu przybliżyli się już o maleńki krok od sięgnięcia po tytuł.