SportoweBeskidy.pl: Informacja o niespodziewanej śmierci Łukasza Jelenia zszokowała nas wszystkich. Pan znał go bardzo dobrze...
Michał Kurzeja:
To prawda. Tym bardziej, że pochodzimy z jednego osiedla i trochę tych wspólnych momentów razem przeżyliśmy. Zresztą bardzo dobrze znam całą rodzinę Jeleniów. Łukasza pamiętam jeszcze jako młodego chłopaka, gdy przychodził na mające swoją tradycję turnieje wigilijne. Ciągle nie dociera to do człowieka, że nie ma go już z nami...

SportoweBeskidy.pl: Kiedy rozmawialiście po raz ostatni?
M.K.:
W ubiegłym tygodniu. Spotkaliśmy się zupełnie przypadkowo na spacerze w Cieszynie. Mówiłem Łukaszowi, że z powodzeniem mógłby jeszcze kilka lat pograć, zresztą nie tylko ja namawiałem go w ostatnim czasie do powrotu na boisko. Skupił się jednak na rodzinie i innych obowiązkach. Do gry w piłkę nie miał już takiego parcia. Dziś wszyscy znów uświadamiamy sobie w tak bolesnej sytuacji, jak ważne jest zdrowie.

SportoweBeskidy.pl: Wasza wspólna piłkarska przygoda to choćby pamiętny awans z Piastem Cieszyn do „okręgówki” w sezonie 2013/2014, gdy zanosiło się na prawdziwą reaktywację cieszyńskiego futbolu.
M.K.:
Mieliśmy fajną drużynę, a Łukasz był ważną jej postacią. Walnie przyczynił się do tego, że awansowaliśmy do ligi okręgowej i mieliśmy spore aspiracje, żeby w niej namieszać. Rzeczywiście zanosiło się na to, że Piast wróci na należne mu miejsce, ale stało się później, jak się stało. Zostałem wtedy zwolniony, nie było nam dane dalej kontynuować współpracy.


SportoweBeskidy.pl: Jakim piłkarzem był Łukasz Jeleń?
M.K.:
Bramkostrzelnym! Charakteryzując go przychodzi mi na myśl określenie król pola karnego. Piłka szukała go, a on dobrze potrafił się odnaleźć we właściwym miejscu o odpowiedniej porze. Na tym poziomie był zawodnikiem idealnym. Nie był obciążany zadaniami defensywnymi, nie musiał cofać się do skrzydeł, biegać za piłką. Pamiętam, że często przypominałem mu: „Stój w polu karnym i rób swoje – strzelaj bramki”. Świetnie się z tego wywiązywał, dlatego był piłkarzem cenionym.

SportoweBeskidy.pl: Mówiło się swego czasu o jego ogromnym talencie i o tym, że z powodzeniem mógł grać znacznie wyżej.
M.K.:
Zgadza się, natomiast sam talent nie zawsze wystarcza. Trzeba też mieć w tym wszystkich trochę szczęścia. Kariera Łukasza na pewno nie potoczyła się tak, jak mogła. Wystarczy spojrzeć na jego brata Irka, który osiągnął w piłce bardzo dużo.

SportoweBeskidy.pl: Łukasz tych sukcesów nie zazdrościł?
M.K.:
Podchodził do tego zupełnie normalnie. Jak to w rodzinie być powinno – był z brata dumny i nie dawał żadnych oznak niezdrowej zazdrości. Zawsze cieszył się, gdy Irek rozgrywał dobre mecze, strzelał gole. Sam był ambitnym piłkarzem i tak po ludzku denerwował się, gdy coś mu nie wychodziło. Poza tym był bardzo koleżeński, lubiany, pomocny.

SportoweBeskidy.pl: Pana nie ciągnie do „trenerki”? Zwłaszcza po tym, jak CKS Piast pod pana batutą awansował do A-klasy...
M.K.:
Szczerze? Nie tęsknię za tym. Irek poprosił mnie o pomoc, gdy przejmował klub i wspólnie zrobiliśmy awans do A-klasy. Teraz pojawiam się na treningach, z chęcią raz w tygodniu sobie pogram, ale wolę przyglądać się wszystkiemu z boku. Mam z tego przyjemność. Moje trenerskie losy nie potoczyły się tak, jak chciałem, ale nie ma co do tego wracać. Jestem już po pięćdziesiątce, a w życiu to nie futbol jest najważniejszy.