Pięć powodów do wstydu
Po porażce z Puszczą Niepołomice piłkarze Podbeskidzia chcieli ponownie wskoczyć na zwycięską ścieżkę. Tym bardziej, że na wyjazdach radzili sobie do tej pory znakomicie.
Rzeczywistość okazała się być jednak zgoła inna. Górale "nie dojechali" mentalnie na mecz. I to nie są "jakieś tam" dziennikarskie spekulacje. Skoro zespół, który przegrywa 0:5 nie dostał żadnej żółtej kartki, ani nie oddał żadnego (!) celnego strzału, to nie można mówić, że się starał, że walczył - tego w drużynie Podbeskidzie dziś nie było. Stal Rzeszów brutalnie zweryfikowała aktualną dyspozycję bielszczan.
Gospodarze już w 7. minucie cieszyli się z prowadzenia, gdy Bartłomiej Poczobut z pierwszej piłki zaskoczył bramkarza Podbeskidzia. 120 sekund później było już 2:0, gdy Kacper Piątek odnalazł się przytomnie w ferworze walki po rzucie wolnym. 3 bramka, ostatnia w pierwszej połowie, to kolejny w ostatnich miesiącach pokaz "umiejętności" Julio Rodrígueza, który posłał piłkę do własnej bramki. LKS Kończyce Małe odrobił ostatnio stratę 6 bramek, więc i wszystko wydawało się możliwe w drugiej połowie.
Mirosław Smyła przeprowadził kilka zmian, licząc na swojego "nosa". Tylko ten był z gatunku Lorda Voldemorta... Nowi zawodnicy nie wnieśli nic do gry zespołu, a Stal Rzeszów konsekwentnie realizowała swoje założenia. W efekcie mecz zakończył się wysoką porażką Górali, najwyższą od czasów blamażu w Gliwicach z grudnia 2020 roku.