Strefy spadkowej nie opuszczają
Podbeskidzie zatraciło jedną cechę, która jest bardzo przydatna w piłce nożnej. Mowa tu o strzelaniu goli. O ile w defensywie widać pewną poprawę w grze Górali, tak w ataku wygląda to bardzo blado... Nic więc dziwnego, iż mecz z Miedzią zakończył się bezbramkowym remisem.
Najprawdopodobniej ostatni mecz Grzegorza Mokrego na ławce trenerskiej Podbeskidzia nie przejdzie do annałów jako jedno z najciekawszych widowisk ostatnich lat. Osoby oglądające spotkanie z trybun najbardziej zapamiętają to, że było dość zimno i kto nie ubrał na siebie grubej warstwy ubrań ten musiał cierpieć - nie tylko z powodu tego, co zobaczył na na boisku...
Żeby mecze wygrywać, trzeba strzelać gole. Piłka nożna się rozwija, wprowadzane są nowinki taktyczne, zmieniają się schematy i założenia taktycznie, ale ten fakt - dziwnym trafem - się nie zmienia. W 26.. minucie przed szansą na zdobycie bramki stanął Piotr Tomasik, po dobrym dograniu Mateusza Ziółkowskiego, jednak doświadczonemu zawodnikowi zabrakło minimalnie szczęścia. Za pozytywny, w wykonaniu Podbeskidzia, należy uznać końcowy fragment pierwszej połowy. Wówczas to Miedź została zapchnięta do defensywy, lecz znów zawiodła skuteczność bielszczan.
Również i w drugiej połowie kibice goli nie ujrzeli. Obie drużyny miały swoje okazje, lecz ewidentnie to nie był ich dzień w aspekcie zdobywania bramek. Po stronie Podbeskidzia z pewnością należy wyróżnić próby Bartosza Bidy, Tomasika oraz Maksymiliana Sitka. W kilku tych sytuacjach dobrze interweniował golkiper Miedzi. W ostatnich minutach meczu umiejętnościami błysnął także bramkarz Podbeskidzia, Patryk Procek, broniąc strzał Damiana Tronta zza "16".