Kibice ostrzący sobie apetyty na ciekawe starcie zawiedzeni czuć się nie mogli. Co jednak muszą odczuwać ci wspierający "Górali", to niedosyt, wszak gospodarze znów nie potrafili rywala pokonać i skorzystać z atutu własnego boiska. Był to mecz numer 7. w bieżącym sezonie ligowym, po raz 4. podopieczni Grzegorza Mokrego odnotowali remis - w tej statystyce wśród konkurentów już na wstępie rozgrywek nie mają sobie równych...

Znacznie więcej ciekawego w niedzielne popołudnie działo się w drugiej części meczu, w której obie drużyny cieszyły się z goli i też marnowały inne szanse bramkowe. W 68. minucie bielszczanie objęli prowadzenie. W okolicy narożnika "16" przytomnie zachował się Mateusz Ziółkowski, który strzałem lewą nogą przy bliższym słupku zaskoczył Dawida Kudłę. Był to fragment, w którym Podbeskidzie istotnie na trafienie zasługiwało, wszak nieco wcześniej z dośrodkowań Ziółkowskiego formę bramkarza GKS-u sprawdzili główkując Martin Chlumecky oraz Haris Kadrić, a rewanżową połowę otworzyła wrzutka Maksymiliana Banaszewskiego w słupek.

Katowiczanie z walki o korzystny dla siebie wynik nie zrezygnowali i równocześnie przyznać należy, że i oni zrobili sporo, aby do siatki Podbeskidzia piłkę skierować. Stało się to dokładnie w 80. minucie za sprawą akcji rezerwowych - centrującego Shuna Shibaty i z bliska dopełniającego głową formalności Sebastiana Bergiera. Podopieczni Rafała Góraka poczuli, że mogą z Bielska-Białej wywieźć nawet "maksa". W 82. minucie Patryk Procek zastopował w kontrze szarżującego Grzegorza Rogalę, a w doliczonym czasie Shibata ostemplował słupek. Żałować czego miał i Lionel Abate, który w 96. minucie oddał niesygnalizowany strzał sparowany przez Kudłę. Podział łupów żadnej ze stron wobec powyższego nie zadowolił w pełni.