Julio Rodriguez - cóż to jest za ananas! Kibice Podbeskidzia na długo zapamiętają tego zawodnika. Który to już mecz, że skądinąd sympatyczny Hiszpan, zawala Góralom kolejne spotkanie? Tym razem wszedł na końcowe minuty za Daniela Mikołajewskiego i... to wystarczyło, aby zdobyć "swojaka" na wagę przegranej. Ale od początku. 

 

Premierowa odsłona meczu, mimo iż goli nie przyniosła, toczyła się w dobrym piłkarskim tempie, jednak brakowało w poczynaniach obu ekip zimnej krwi oraz odrobiny więcej szczęścia, jak np. w przypadku niedoszłej próby Kamila Bilińskiego po dośrodkowaniu Goku Romana. Bardzo dobry występ zanotował Wiktor Kaczorowski, który kilkukrotnie uratował swój zespół przed stratą bramki.

 

Kuriozalna sytuacja miała miejsce w 24. minucie, kiedy to Marcel Misztal pod wpływem pressingu był bliski samobójczego trafienia - piłka minimalnie minęła jednak bramkę. Nieco więcej animuszu "z przodu" bielszczanie pokazali w końcówce pierwszej połowy. Swoje okazje mieli m.in. Florian Hartherz, Misztal czy Biliński. 

 

Po zmianie stron ŁKS ruszył do ataku, lecz nie przyniosło to gospodarzom zamierzonego rezultatu. A wręcz przeciwnie. W 53. minucie Goku wykorzystał rzut karny podyktowany za zagranie ręką przez zawodnika ŁKS-u. Nieco ponad kwadrans trwała radość Górali z prowadzenia.

 

W 69. minucie Mateusz Kowalczyk wyrównał po dobrym dośrodkowaniu. Mecz nieuchronnie zbliżał się ku końcowi i wydawało się, że bielszczanie po dobrej grze wywiozą punkt z terenu lidera. I wtedy wkroczył on! Rodriguez w doliczonym czasie gry wpakował piłkę do własnej siatki po tym jak piłka się od niego odbiła po interwencji Kaczorowskiego.